Kolejne państwa jej zakazują, a Polacy wciąż piją litrami. Badania wykazują wiele zagrożeń

W historii poznaliśmy już przypadki produktów, które były stosowane, a późniejsze badania wykazały ich szkodliwość. Tego typu artykuły są usuwane z przestrzeni publicznej, jednak nie zawsze prawo działa wystarczająco szybko. Podczas gdy inne państwa wycofują ten produkt, w Polsce wciąż pijemy go litrami. Może to mieć poważne konsekwencje.
Badania wykazują szkodliwość produktów
Historia zna wiele przypadków, w których produkty powszechnie stosowane i reklamowane jako bezpieczne, z czasem okazywały się szkodliwe dla zdrowia lub środowiska. To ostrzeżenie, że nawet popularne, szeroko dostępne środki mogą mieć nieujawnione skutki uboczne. W wielu przypadkach konsekwencje zdrowotne były poważne — od problemów układu oddechowego po nowotwory.
Jednym z najbardziej znanych przykładów jest azbest — przez dekady wykorzystywany w budownictwie, przemyśle i gospodarstwach domowych jako materiał ogniotrwały i izolacyjny. Dopiero w latach 80. XX wieku powszechnie uznano go za rakotwórczy. Narażenie na jego pył prowadzi do chorób takich jak pylica azbestowa czy międzybłoniak opłucnej, a objawy mogą ujawniać się nawet po kilkudziesięciu latach.

Podobnie było z ołowiem w benzynie. Przez dziesięciolecia stosowano go jako dodatek zwiększający osiągi silników. Skutkiem była szeroka emisja toksycznego metalu, który przenikał do środowiska i organizmów ludzi. Innym przykładem są leki i kosmetyki zawierające rtęć lub talidomid. Ten ostatni, stosowany w latach 50. i 60. jako środek na poranne mdłości u kobiet w ciąży, wywołał u tysięcy dzieci wady wrodzone.
Z tych przykładów płynie jasna nauka — postęp technologiczny musi iść w parze z ostrożnością. Nawet jeśli dany produkt spełnia swoją funkcję, nie zawsze znane są wszystkie jego długoterminowe skutki.
Ten produkt spożywczy jest już zakazany w kilku państwach, w Polsce jednak wciąż go spożywamy. Okazuje się, że można się narazić na poważne konsekwencje.
Zamieszanie ws. segregacji śmieci. Zmiany dotkną Polaków Zaskakujący trend na rynku pracy. Ci pracownicy nie chcą brać L4Kolejne państwa zakazują tego produktu
Współczesne społeczeństwo coraz częściej domaga się większej przejrzystości w kwestii składu i bezpieczeństwa produktów. Jednak przypadki z przeszłości uczą, że czujność i odpowiedzialność, zarówno po stronie konsumentów, jak i przemysłu, są kluczowe. Bo to, co dziś wydaje się użyteczne, jutro może stać się zagrożeniem.
Tak było między innymi z olejem palmowym — powszechnie stosowanym w słodyczach, przekąskach i margarynach — którego nadmierne spożycie wiąże się z ryzykiem chorób serca i nowotworów, zwłaszcza jeśli był poddawany wysokim temperaturom. Wątpliwości budziły też słodziki takie jak aspartam, podejrzewane o wpływ na układ nerwowy i potencjalne działanie rakotwórcze — niektóre państwa okresowo ograniczały jego stosowanie.

Inne kontrowersyjne składniki to barwniki i konserwanty, takie jak E123 (amarant) czy E220 (dwutlenek siarki), które były czasowo zakazywane z powodu podejrzeń o działanie alergizujące lub rakotwórcze. W ostatnich latach głośno było również o tlenku etylenu — szkodliwym gazie wykrytym m.in. w sezamie i niektórych suplementach — który doprowadził do wycofania wielu partii produktów w całej Europie.
Jednak w ostatnich miesiącach coraz głośniej jest o produkcie, który został zakazany w takich państwach jak Wielka Brytania czy Niemcy. Choć napar ten wydaje się być całkowicie niewinny i wręcz wspierający zdrowie, to w rzeczywistości może doprowadzić do poważnych konsekwencji zdrowotnych. Tymczasem w Polsce wciąż pijemy go litrami, nie biorąc pod uwagę, że możemy sobie zaszkodzić.
Zobacz: Stan polskich kąpielisk woła o pomstę do nieba. Lepiej unikać wypoczynku w tym województwie
W Polsce wciąż to kupujemy, a możemy zniszczyć sobie zdrowie
Choć zioła kojarzą się z bezpieczeństwem i naturalnością, nie wszystkie roślinne preparaty działają łagodnie na organizm. Przykładem jest popularny w Polsce senes — roślina z rodziny bobowatych, znana ze swoich właściwości przeczyszczających. Jej liście i strąki często trafiają do herbatek i suplementów reklamowanych jako środek na zaparcia, odchudzanie i "oczyszczanie organizmu”. Niestety, regularne stosowanie tych produktów może poważnie zaszkodzić zdrowiu.
Działanie senesu opiera się na pobudzaniu perystaltyki jelit oraz ograniczaniu wchłaniania wody w okrężnicy, co skutkuje szybkim efektem przeczyszczającym. Efekt ten bywa myląco skuteczny — doraźnie przynosi ulgę, ale przy częstym stosowaniu prowadzi do uzależnienia fizjologicznego. Jelita z czasem przestają pracować bez wspomagania, co zmusza do sięgania po coraz większe dawki. Może to powodować bóle brzucha, przewlekłe biegunki, rozregulowanie mikrobiomu oraz uszkodzenia wątroby.
Szczególnie narażone są kobiety w ciąży i w czasie menstruacji — senes może wywołać skurcze macicy, nasilić krwawienia, a nawet zwiększyć ryzyko poronienia. Mimo to, preparaty z jego dodatkiem są dostępne w Polsce bez recepty, często bez odpowiednich ostrzeżeń na opakowaniach. Wynika to z faktu, że wiele z nich figuruje jako suplementy diety, które podlegają znacznie łagodniejszym regulacjom niż leki.
Niektóre państwa, m.in. Niemcy, Kanada, Wielka Brytania, Australia i Nowa Zelandia, zdecydowały się na wycofanie senesu z rynku. Decyzje te były efektem licznych przypadków powikłań zdrowotnych u osób nadużywających preparatów z jego zawartością.
Tymczasem w Polsce świadomość zagrożeń pozostaje niska, a napary z senesu nadal znajdują się na półkach aptek i sklepów zielarskich. To rodzi pytania o konieczność wprowadzenia lepszych oznaczeń, a może i ograniczeń w sprzedaży tego typu produktów.
Zamiast sięgać po zioła o tak silnym działaniu, warto wzbogacić dietę w błonnik i fermentowane produkty, wprowadzić więcej aktywności fizycznej lub sięgnąć po takie środki jak siemię lniane czy babka płesznik.





































