Ta moneta z PRL bije wszystkie rekordy. Kolekcjonerzy płacą za nią majątek
Na pierwszy rzut oka niczym nie różni się od tysięcy innych, które krążyły w obiegu w czasach PRL. Dziś jednak jej wartość przyprawia o zawrót głowy. Co sprawiło, że tak pospolity bilon stał się przedmiotem pożądania i osiągnął status numizmatycznej perełki? Rynek kolekcjonerski nie przestaje zaskakiwać, a każdy nowy rekord udowadnia, że historia może kryć się w najmniej spodziewanych miejscach. Czy w Twoim domu również znajduje się taki skarb?
Dlaczego monety z PRL wciąż budzą tak duże emocje?
Choć czasy Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej kojarzą się raczej z pustymi półkami i gospodarką planową niż z bogactwem, to właśnie z tego okresu pochodzi wiele przedmiotów, które dzisiaj mają nieocenioną wartość kolekcjonerską. Wśród nich znajdują się monety obiegowe, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu każdy nosił w kieszeni.
Numizmatyka to pasja, która od lat przyciąga ludzi gotowych wydać fortunę na unikatowy egzemplarz. To rynek, na którym nawet drobne detale potrafią przesądzić o wartości całej kolekcji. Monety z PRL są szczególnie cenione, bo mimo ogromnych nakładów, niektóre warianty czy błędy mennicze uczyniły je dziś prawdziwymi białymi krukami.
Co ciekawe, wiele osób wciąż nie zdaje sobie sprawy, że w ich domach mogą znajdować się monety, które kolekcjonerzy są gotowi wylicytować za astronomiczne kwoty. A wszystko przez szczegóły, które w codziennym obiegu pozostałyby niezauważone.
Sekrety ukryte w drobnym bilonie
Wielu kolekcjonerów podkreśla, że to właśnie detale na monetach czynią je wyjątkowymi. Drobny błąd w procesie produkcji albo brak charakterystycznego oznaczenia potrafi diametralnie zmienić ich wartość. Dlatego nawet najzwyklejsza dziesięciogroszówka sprzed pół wieku może dziś być warta znacznie więcej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
Eksperci rynku numizmatycznego zaznaczają, że duża część takich monet powstawała poza granicami Polski – w okresach zwiększonego zapotrzebowania polskie bilony bito między innymi w czechosłowackiej mennicy w Kremnicy. To właśnie tam, w wyniku technologicznego niedopatrzenia, mogły powstać egzemplarze bez oznaczenia menniczego.
Jeszcze kilka lat temu myśl, że moneta z PRL może kosztować tyle, co samochód, wydawała się abstrakcyjna. Jednak kolejne aukcje dowodzą, że dla pasjonatów historia zamknięta w kawałku metalu bywa bezcenna. Jak duże kwoty wchodzą tu w grę?
Rekordowa dziesięciogroszówka i astronomiczna cena
Odpowiedź przyszła w 2023 roku, kiedy na jednej z aukcji numizmatycznych sprzedano 10-groszówkę z 1973 roku za zawrotną kwotę 33 tysięcy złotych. Po doliczeniu opłat końcowych cena sięgnęła niemal 39 tysięcy złotych – tyle, ile można zapłacić za używane auto w dobrym stanie. To absolutny rekord, jeśli chodzi o pieniądze obiegowe z okresu PRL.
Co przesądziło o tak wysokiej wartości? Na rewersie monety brakuje znaku mennicy, który standardowo powinien znajdować się pod lewą łapą orła. To właśnie ten rzadki defekt uczynił zwykły bilon prawdziwym skarbem.
Jeszcze w 2020 roku podobny egzemplarz został wylicytowany za 29,9 tys. zł. Dzisiejsze wyniki jasno pokazują, że zainteresowanie monetami PRL wśród kolekcjonerów stale rośnie. Co ciekawe, właścicielem rekordu nie był zawodowy numizmatyk, a osoba, która odziedziczyła klaser po krewnym. Dopiero wycena spadku w domu aukcyjnym ujawniła, że w plastikowej kieszonce od lat spoczywał prawdziwy rarytas.
Historia ta jest najlepszym dowodem na to, że skarb numizmatyczny może kryć się nawet w pozornie zwyczajnym domowym albumie. Drobny detal sprawił, że przedmiot o wartości groszy stał się obiektem pożądania, a nowy właściciel zapłacił za niego kwotę, która wielu przyprawia o zawrót głowy.
Przypadek rekordowej dziesięciogroszówki pokazuje, że monety PRL to nie tylko pamiątka po minionej epoce, ale także potencjalna inwestycja. Rynek numizmatyczny ma swoją dynamikę, a ceny potrafią rosnąć w błyskawicznym tempie. Jeśli więc w starym albumie wciąż trzymasz bilon sprzed pół wieku, warto sprawdzić, czy nie kryje się tam egzemplarz, który odmieni domowy budżet.
