Niemiecki gigant sięga dna. Wpłynął wniosek o upadłość, pracownicy dowiedzieli się na urlopie

Właśnie pojawiły się kolejne informacje o upadłości niemieckiego giganta z branży motoryzacyjnej. Firma złożyła wniosek do sądu, a pracownicy poznali prawdę o kondycji finansowej zakładu, gdy korzystali z dni urlopowych. To niejedyny taki przypadek w branży, podobne historie to dziś codzienność. Ta sytuacja może wyraźnie odbić się również na polskim rynku.
Upadłość ogłaszają kolejne firmy motoryzacyjne
Upadłość firm z branży motoryzacyjnej nie jest odosobnionym przypadkiem, a raczej kolejnym elementem w niepokojącym ciągu zdarzeń, który eksperci nazywają już "falą upadłości” wśród niemieckich dostawców. Zaledwie kilka tygodni wcześniej podobny los spotkał ae group AG, producenta odlewów aluminiowych zatrudniającego blisko 1500 osób.
Wcześniej upadły takie firmy jak Borgers SE & Co. KGaA (komponenty tekstylne i systemy izolacyjne), Dr. Schneider (elementy wnętrza pojazdów) czy gigant w dziedzinie formowania metalu Allgaier Werke, co łącznie dotknęło tysiące pracowników. Scenariusz w tych przypadkach jest uderzająco podobny. Firmy z długą tradycją, często rodzinne, głęboko osadzone w łańcuchach dostaw dla silników spalinowych, nie wytrzymują presji.
Ból związany z utratą miejsc pracy nie ustępuje. Co gorsza, umykają nam także przyszłe miejsca pracy – inwestycje zwalniają, a zatrudnienie niemal się zatrzymało. Bez szybkiego ożywienia popytu stracimy krytyczne zdolności i know-how, których potem nie da się łatwo odzyskać – komentuje Nils Poel, dyrektor ds. rynku w CLEPA cytowany przez autoexpert.pl.

Stają przed tzw. podwójnym obciążeniem (Doppelbelastung): z jednej strony muszą ponosić ogromne nakłady inwestycyjne na badania i rozwój technologii dla pojazdów elektrycznych, z drugiej ich przychody z dotychczas rentownych komponentów do aut spalinowych gwałtownie maleją. Sytuację pogarszają ceny energii w Niemczech, które od lat należą do najwyższych w Europie i osłabiają konkurencyjność na arenie międzynarodowej. Do tego dochodzi rosnąca presja ze strony azjatyckich, zwłaszcza chińskich, konkurentów oraz ogólne spowolnienie popytu na nowe samochody w obliczu inflacji.
Teraz w mediach pojawiły się informacje o upadku kolejnej wielkiej firmy, a pracownicy nie ukrywają swoich silnych emocji. Wielu z nich dowiedziało się o sytuacji podczas urlopu.
Niemiecki gigant ogłosił upadłość
Założona w 1946 roku w Waldkraiburgu znana firma motoryzacyjna przez dekady była uosobieniem niemieckiego "Mittelstandu”, a więc solidnym, wyspecjalizowanym i innowacyjnym przedsiębiorstwem, swoistym cichym mistrzem w swojej niszy.
Jej kluczowe produkty, takie jak elastyczne tarcze przegubowe (Gelenkscheiben) oraz zaawansowane elementy tłumiące drgania, były niezbędne do zapewnienia komfortu i trwałości układów napędowych. Trafiały do czołowych światowych marek, w tym do segmentu premium, gdzie jakość jest absolutnym priorytetem: Porsche, Mercedes, BMW czy Audi. Dlatego wiadomość o złożeniu wniosku o upadłość w sądzie rejonowym w Mühldorf am Inn była szokiem.

Globalnie firma zatrudniała ponad 1000 osób, z czego około 700 w trzech niemieckich zakładach w Waldkraiburgu, Kraiburgu i Waltershausen. Dramatyzmu całej sytuacji dodaje fakt, że, jak donoszą niemieckie media, około 500 pracowników z dwóch bawarskich fabryk otrzymało informację o natychmiastowym zwolnieniu podczas zakładowej przerwy wakacyjnej. Syndyk masy upadłościowej, Ivo-Meinert Willrodt z kancelarii PLUTA, w oficjalnym komunikacie przyznał, że mimo intensywnych poszukiwań nie udało się znaleźć inwestora, a kryzys płynnościowy uniemożliwił dalsze funkcjonowanie zakładów. To bolesny koniec 78-letniej historii.
Upadłość SGF jest kolejnym przykładem trudnej sytuacji małych i średnich dostawców w dobie transformacji przemysłu motoryzacyjnego. Rosnące koszty energii i surowców, zakłócenia w łańcuchach dostaw, a przede wszystkim gwałtowne przejście koncernów na elektromobilność sprawiają, że tradycyjni producenci części do silników spalinowych znajdują się pod coraz większą presją.
Uwagę przykuwa sytuacja na polskim rynku motoryzacyjnym. Upadłość niemieckiej firmy może mieć swój wpływ.


Konsekwencje upadku niemieckiego giganta
Choć SGF nie posiadała w Polsce dużych zakładów produkcyjnych, jej upadłość będzie miała bezpośrednie i pośrednie konsekwencje dla naszego rynku. Polska branża motoryzacyjna, będąca jednym z filarów gospodarki, jest nierozerwalnie związana z niemiecką. W 2024 roku Polska zaimportowała z Niemiec części i akcesoria motoryzacyjne o znaczącej wartości, co stanowiło kluczowy odsetek całego importu w tej kategorii.
Nagłe wstrzymanie produkcji przez tak istotnego dostawcę jak SGF oznacza chaos w precyzyjnie skalibrowanych łańcuchach dostaw "just-in-time”. Problem może dotknąć w pierwszej kolejności duże zakłady montażowe, takie jak fabryki Volkswagen Poznań, Stellantis w Gliwicach i Tychach czy Mercedes-Benz w Jaworze. Przestoje na liniach produkcyjnych z powodu braku jednego, nawet niewielkiego, komponentu generują ogromne straty. Jednak prawdziwe zagrożenie czai się głębiej, w sieci polskich poddostawców (Tier 2 i Tier 3), którzy produkują mniejsze elementy dla niemieckich firm z poziomu Tier 1.
Upadek niemieckiego partnera często może oznaczać dla nich utratę głównego, a czasem jedynego, klienta. Każda upadłość za Odrą to sygnał alarmowy, który zmusza polskie firmy do pilnej rewizji strategii. Koniecznością staje się dywersyfikacja portfela klientów i źródeł zaopatrzenia, aby zminimalizować ryzyko związane z niestabilnością niemieckiego "motoryzacyjnego kręgosłupa”.
Według danych Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego sektor automotive odpowiada za blisko 8 proc. polskiego PKB oraz generuje ponad 13 proc. wartości całego eksportu. W branży działa około 200-225 tys. pracowników, z czego znaczna część jest zatrudniona właśnie u poddostawców części i komponentów. Tylko w 2024 roku Polska wyeksportowała części i akcesoria samochodowe o wartości przekraczającej 13,2 mld euro, a udział Niemiec w eksporcie tych produktów wynosił ok. 39 proc.





































