Niezwykłe zjawisko nad Bałtykiem. Zdjęcia z plaży wywołały zachwyt w sieci
Polskie morze rzadko kojarzy się z paletą żywych barw, zwłaszcza w środku jesieni. Dominują szarości, beże i wzburzona piana. Tym większe zdziwienie wywołały fotografie z Mielna, które lotem błyskawicy obiegły media społecznościowe na początku listopada. Niezwykłe zjawisko wywołało niemałe poruszenie, wiadomo, co je spowodowało.
Polski Bałtyk wciąż cieszy się popularnością
Polskie morze pozostaje niekwestionowanym liderem krajowej turystyki, ale jego sezonowość jest wyjątkowo dotkliwa. Wakacje nad Bałtykiem to dla wielu Polaków tradycja, co potwierdzają dane Głównego Urzędu Statystycznego. W szczycie sezonu letniego, czyli w lipcu i sierpniu, nadmorskie miejscowości notują rekordowe obłożenie. W 2023 roku województwa pomorskie i zachodniopomorskie przyjęły łącznie około 1,7–1,8 miliona turystów w samych tylko tych dwóch miesiącach.
Dominują rodziny z dziećmi, a celem jest wypoczynek na plaży i korzystanie z letniej infrastruktury. Jednak gdy tylko kończy się sierpień, ten obraz drastycznie się zmienia. Listopad nad Bałtykiem to zupełnie inny świat. Szacuje się, że ruch turystyczny spada nawet o 80-90 proc. względem wakacji. Dla lokalnej gospodarki to coroczny wstrząs. Znikają parawany, zamyka się większość sezonowych restauracji, smażalni i budek z goframi. Wiele pensjonatów i małych hoteli “zimuje”, zawiesza działalność, by ciąć koszty ogrzewania i utrzymania personelu. Kurorty zamieniają się w ciche osady. Turystyka w Polsce przenosi się wtedy w góry, które rozpoczynają przygotowania do sezonu narciarskiego, lub, co coraz popularniejsze, do obiektów typu SPA & Wellness.

Polacy szukają gwarantowanej regeneracji, basenów termalnych i zabiegów, uniezależniając się od kapryśnej aury. Rynek SPA w Polsce rośnie dynamicznie, a wiele nadmorskich hoteli, by przetrwać, musiało zainwestować miliony w całoroczną infrastrukturę basenową i zabiegową, oferując m.in. thalassoterapię (zabiegi z wykorzystaniem wody morskiej i alg). Ci, którzy desperacko szukają słońca, wybierają kierunki zagraniczne. Biura podróży wskazują, że jesienią Polacy masowo rezerwują wycieczki "all inclusive" do Egiptu, Turcji czy na Wyspy Kanaryjskie, gdzie gwarantowana jest wysoka temperatura i bezdeszczowa pogoda. Morze Bałtyckie staje się wówczas mekką dla specyficznego odbiorcy: spacerowiczów ceniących spokój, fotografów oraz osób poszukujących korzyści zdrowotnych. To właśnie jesienią i zimą, podczas sztormowej pogody, stężenie jodu w powietrzu jest najwyższe, co sprzyja osobom z chorobami tarczycy i problemami układu oddechowego.
Polacy uwielbiają perełki turystyczne
W dobie mediów społecznościowych zmienił się fundamentalnie sposób, w jaki postrzegamy i konsumujemy atrakcje turystyczne. Coraz częściej tradycyjne zabytki czy muzea ustępują miejsca unikalnym doświadczeniom i zjawiskom, które można uchwycić na spektakularnym zdjęciu lub krótkim filmie na TikToka. Kluczowym terminem stała się “Instagrammability”, czyli potencjał danego miejsca do generowania atrakcyjnych wizualnie treści.
To dlatego ludzie podróżują tysiące kilometrów, by zobaczyć zorzę polarną w Norwegii czy Finlandii, polują na bioluminescencyjne plaże na Malediwach lub tłoczą się przy gejzerach w Islandii. Polska również ma swoje "instagramowe" perełki. Wystarczy wspomnieć coroczne oblężenie Doliny Chochołowskiej na widok kwitnących krokusów, które zamieniają polany w fioletowe dywany, czy tajemniczy Krzywy Las pod Gryfinem, gdzie pnie sosen wygięte są w nienaturalny sposób. Ten trend ma jednak i ciemniejszą stronę. Zjawisko "overtourismu" (nadmiernej turystyki) napędzanego przez media społecznościowe prowadzi często do dewastacji przyrody. W Dolinie Chochołowskiej turyści w pogoni za idealnym selfie potrafią deptać chronione kwiaty. Do tej listy dołączyła ostatnio "fioletowa plaża”.

Moc fotografii jest ogromna. Jedno zdjęcie opublikowane we właściwym czasie, opatrzone odpowiednim hashtagiem i lokalizacją (#purplebeach, #mielno), potrafi wywołać lawinę zainteresowania. Działa tu potężny mechanizm FOMO (Fear Of Missing Out), czyli lęk przed przegapieniem czegoś wyjątkowego. Ludzie nie jadą podziwiać zjawiska, ale je "zaliczyć" i udokumentować. Takie zjawiska, choć często krótkotrwałe, stają się fenomenem i dowodem na to, że atrakcją nie musi być budynek, lecz sam spektakl natury. Polskie morze, postrzegane jako przewidywalne i nieco "nudne" poza sezonem, pokazało, że również potrafi zaskoczyć. To zjawisko przyciągnęło nad morze nie tylko lokalnych mieszkańców, ale i turystów z głębi kraju, którzy na własne oczy chcieli zobaczyć anomalię, zanim zmyje ją kolejny sztorm. Pojawiły się też doniesienia o osobach próbujących zabierać fioletowy piasek na pamiątkę, choć okazuje się, że jest to bezcelowe.
Zobacz też: Ta zabawka wygryzie Labubu. Rodzice powinni szykować portfele, konkurencja już atakuje
Niesamowite zjawisko nad Bałtykiem
Zdjęcia fioletowej plaży w Mielnie, które obiegły sieć na początku listopada, natychmiast wywołały dyskusję i zrozumiały niepokój. Pierwsze skojarzenia internautów biegły w stronę katastrofy ekologicznej, wycieku nieznanej substancji chemicznej ze statku, zakwitu toksycznych glonów lub nielegalnego zrzutu ścieków. Rzeczywistość okazała się jednak znacznie bardziej fascynująca i, co najważniejsze, całkowicie naturalna. Za niezwykłą barwę piasku nie odpowiadają żadne zanieczyszczenia, lecz specyficzny skład geologiczny dna Bałtyku i procesy, które zaszły podczas ostatnich silnych sztormów.
Fioletowy kolor to efekt nagromadzenia się na powierzchni plaży minerałów ciężkich, przede wszystkim granatów. Granat (ang. garnet) to minerał z grupy krzemianów, znany głównie jako kamień półszlachetny używany w jubilerstwie, ale też jako powszechny materiał ścierny. Drobinki granatów, o charakterystycznej bordowo-fioletowej barwie, są znacznie cięższe (mają większy ciężar właściwy) od zwykłego piasku kwarcowego, który dominuje na polskich plażach.
Według naszej wiedzy jest to zjawisko związane z występowaniem w piasku minerałów należących do grupy krzemianów, a szczególnie obserwujemy to właśnie na wybrzeżu środkowym - wyjaśniła Ewa Wieczorek, rzeczniczka Urzędu Morskiego w Szczecinie, w wywiadzie dla "Głosu Koszalińskiego".
Skąd się tam wzięły? Ich źródłem są prastare skały metamorficzne i magmowe tarczy skandynawskiej. Zostały one stamtąd wyrwane, zmielone i przetransportowane na teren dzisiejszej Polski wraz z lądolodem skandynawskim w epoce lodowcowej, a teraz są stopniowo wymywane przez morze z osadów polodowcowych (glin zwałowych) budujących dno i klify.
Na co dzień są one wymieszane z jaśniejszym kwarcem i niemal niewidoczne. Jednak silne jesienne sztormy, które w ostatnim czasie nawiedziły polskie wybrzeże, wprawiły w ruch ogromne masy wody. Fale o wysokiej energii zadziałały jak naturalna płuczka, dokonując procesu znanego jako segregacja grawitacyjna. Lżejszy piasek kwarcowy został wypłukany i zabrany przez cofające się fale, natomiast znacznie cięższe ziarna granatów osiadły na powierzchni. Warto zaznaczyć, że nie są to jedyne ciężkie minerały. W takich naturalnych "koncentratach" (zwanych też "szlichami") znaleźć można również czarny magnetyt (przyciągany przez magnes), a także cenny dla przemysłu cyrkon (używany do produkcji ceramiki wysokotemperaturowej).
To właśnie mieszanka tych minerałów, z dominacją fioletowego granatu, dała niezwykły efekt kolorystyczny. Nie jest to zjawisko stałe. Taki koncentrat utrzymuje się zazwyczaj tylko do kolejnego silnego przypływu lub sztormu, który na nowo wymiesza osady plażowe. Choć w Polsce to duża rzadkość, podobne plaże można spotkać na świecie, na przykład słynną Pfeiffer Beach w Kalifornii, która swój fioletowy odcień zawdzięcza spłukiwanym z okolicznych wzgórz granatom manganowym. Fioletowa plaża nad Bałtykiem to zatem nie powód do niepokoju, lecz rzadka, naturalna atrakcja i piękny dowód na dynamiczne procesy geologiczne kształtujące nasze wybrzeże.