Kryzys na plażach w raju turystycznym Polaków. Eksperci nie mają wątpliwości: "to katastrofa ekologiczna"

Jednym z kluczowych aspektów, na które zwracają uwagę Polacy, planując wakacje, jest dostęp do plaży. Wypoczynek nad morzem to dobry sposób na relaks, jednak okazuje się, że nie zawsze jest on nam dany. W uwielbianym raju turystycznym trwa wielki kryzys, a eksperci mówią o katastrofie ekologicznej. Urlop jest wyraźnie zakłócany.
Plaża obowiązkowym punktem w raju turystycznym
Dostęp do plaży to jeden z kluczowych czynników, który decyduje o wyborze kierunku wakacyjnych wyjazdów zagranicznych przez Polaków. Niezależnie od tego, czy celem podróży jest południowa Europa, wyspy Morza Śródziemnego, czy bardziej egzotyczne lokalizacje, możliwość wypoczynku nad wodą pozostaje priorytetem dla znacznej części podróżujących.
Dla wielu Polaków wakacje to przede wszystkim czas na odpoczynek i regenerację sił. Jak wynika z badań Polskiej Organizacji Turystycznej, aż 43 proc. wyjeżdżających za granicę wybiera destynacje nadmorskie. Plażowanie, kąpiele słoneczne i wypoczynek przy szumie fal są uznawane za najbardziej pożądane formy relaksu. Wybór miejsca często zależy od tego, czy obiekt noclegowy znajduje się blisko linii brzegowej, a dostęp do czystej, dobrze zagospodarowanej plaży bywa istotniejszy niż atrakcje kulturalne czy zabytki.

Wśród najczęściej wybieranych kierunków wakacyjnych, gdzie plaża odgrywa główną rolę, dominują:
- Turcja,
- Grecja,
- Hiszpania,
- Chorwacja i Bułgaria.
Część osób decyduje się także na bardziej egzotyczne plaże Egiptu, Tunezji, Dominikany czy Zjednoczonych Emiratów Arabskich, gdzie gwarancja pogody jest niemal stuprocentowa.
Plaża oferuje coś, czego trudno doświadczyć w codziennym życiu, a więc możliwość fizycznego i psychicznego odcięcia się od stresu. Leżenie na piasku, kąpiele w morzu i korzystanie z morskiego klimatu mają działanie relaksujące, a także pozytywny wpływ na zdrowie. Okazuje się jednak, że w raju turystycznym Polaków styczność z plażą daleka jest od relaksującej. Eksperci mówią o katastrofie ekologicznej.


Plaże w raju turystycznym wołają o pomstę do nieba
Południowe wybrzeże jednego z ulubionych miejsc wakacyjnych turystów z całego świata, mierzy się z narastającym problemem ekologicznym. Tysiące ton brunatnic, głównie z gatunku Rugulopteryx okamurae, zalewają plaże, zwłaszcza w okolicach jednej lubianej miejscowości. Władze lokalne biją na alarm, wskazując na poważne skutki dla turystyki, gospodarki morskiej i środowiska naturalnego.
Pochodzące z Azji Południowo-Wschodniej wodorosty trafiają do europejskich wód prawdopodobnie poprzez zbiorniki balastowe statków przepływających przez Kanał Sueski. Następnie są one opróżniane na Morzu Śródziemnym, co sprzyja rozprzestrzenianiu się inwazyjnego gatunku. Zjawisko, obserwowane już od około dekady, w ostatnich latach znacząco się nasiliło.

Tylko od maja tego roku z jednej z plaż usunięto ponad 1200 ton glonów, a rekordowy dzień przyniósł aż 78 ton odpadów organicznych. Sytuacja staje się coraz trudniejsza do opanowania. Zdaniem ekspertów, obecna skala zjawiska przekracza możliwości jego kontroli.
Teraz skala tego zjawiska sprawia, że nie da się tego kontrolować – mówi The Guardian Juan José Vergara, profesor biologii z Uniwersytetu w Kadyksie.
Naukowiec podkreśla, że tak masowej inwazji nie obserwowano nigdy wcześniej, a to, co trafia na brzeg, stanowi jedynie niewielką część glonów obecnych w wodzie.
Konsekwencje tego zjawiska są widoczne już teraz gołym okiem. Osoby zajmujące się kondycją plaż w raju turystycznym Polaków biją na alarm, mówiąc, że mamy do czynienia z katastrofą ekologiczną.
Zobacz: Sanatorium wystawia rachunek. W tym wypadku słono zapłacisz za pobyt
Eksperci mówią o katastrofie ekologicznej
Obecność glonów na plażach nie tylko odstrasza turystów, ale także paraliżuje działalność rybacką. Glony zaplątują się w sieci, ograniczają dostęp do łowisk i zaburzają równowagę ekosystemów morskich, wypierając rodzime gatunki i obniżając zawartość tlenu w wodzie. Wpływa to negatywnie zarówno na faunę morską, jak i na źródła dochodu lokalnych społeczności.
Zjawisko zostało po raz pierwszy zaobserwowane dekadę temu w Ceucie, hiszpańskiej enklawie w północnej Afryce.
W pierwszej fazie takiej inwazji można ją kontrolować. To jak wykrycie raka na wczesnym etapie, zanim się rozprzestrzeni – zauważa Juan José Vergara.
W ocenie biologa reakcja władz była spóźniona, a obecna sytuacja pokazuje konsekwencje braku szybkich działań.
Wodorosty są obecnie wywożone na wysypiska, co wiąże się z dużymi kosztami utylizacji ponoszonymi przez podatników. Choć pojawił się pomysł przetwarzania glonów na biomasę, prawo hiszpańskie zakazuje komercyjnego wykorzystania gatunków inwazyjnych, chyba że stanowią one bezpośrednie zagrożenie dla zdrowia lub bezpieczeństwa publicznego. Mimo to eksperci twierdzą, że mamy do czynienia z niezwykle trudną sytuacją.
Jesteśmy całkowicie przytłoczeni. To katastrofa ekologiczna – komentuje José Carlos Teruel, odpowiedzialny za plaże w radzie miasta Kadyks. - Za każdym razem, gdy wiatr wieje z zachodu, wiemy, że czeka nas kolejna fala wodorostów - dodaje.
Nawet jeśli udałoby się zmienić przepisy, eksperci nie są zgodni co do skuteczności takich działań w walce z masowym pojawianiem się glonów.
Problem brunatnic wpływa już dziś na jedne z najpopularniejszych hiszpańskich miejsc wypoczynkowych, jak Kadyks czy Tarifa, ceniona wśród amatorów sportów wodnych. Jeśli trend się utrzyma, może dojść do poważnego kryzysu turystycznego i ekologicznego, który odbije się nie tylko na lokalnej gospodarce, ale i na wizerunku Hiszpanii jako atrakcyjnego kierunku wakacyjnego.




































