Chińska fala zalewa motoryzację, ale polskie nisze trzymają się mocno. Gdzie szukać przewagi?
Spacerując po halach targowych Warsaw Industry Week czy Automotive Parts Expo, można odnieść przytłaczające wrażenie, że globalny łańcuch dostaw zmienił się w jednokierunkową autostradę z Azji. Od najmniejszych śrubek po zaawansowane obrabiarki – wszystko zdaje się nosić metkę „Made in China”. Czy w tym potopie tanich komponentów jest jeszcze miejsce dla rodzimej myśli technicznej, czy może polski przemysł motoryzacyjny stał się pieśnią przeszłości? Odpowiedź nie jest tak oczywista, jak sugerują sklepowe półki.
Od pustych hal po góry chińskich alufelg
Obserwując współczesne targi przemysłowe, trudno uciec od refleksji nad kondycją europejskiego wytwórstwa. Jeszcze niedawno wieszczono reindustrializację Starego Kontynentu, tymczasem rzeczywistość weryfikuje te plany brutalną logiką kosztów. Hale wystawiennicze pękają w szwach od stoisk chińskich producentów, którzy oferują absolutnie wszystko – od prostych narzędzi, przez maszyny, aż po kompletne podzespoły samochodowe. Skala tego zjawiska jest porażająca; w jednym miejscu można znaleźć setki stanowisk azjatyckich firm, które są w stanie dostarczyć każdy element niezbędny do złożenia pojazdu od A do Z. Widok ten może budzić uzasadniony niepokój o kondycję krajowej produkcji, przywołując bolesne wspomnienia z początku lat 90., kiedy to transformacja ustrojowa i przejęcia fabryk – takie jak wejście Fiata do zakładów małolitrażowych – miały być lekiem na całe zło, a w wielu przypadkach doprowadziły do likwidacji lokalnego potencjału wytwórczego.
Dziś, patrząc na chińskie alufelgi dostępne w setkach wariantów czy wszechobecną elektronikę, łatwo ulec złudzeniu, że w Polsce nikt już niczego nie produkuje. To wrażenie dominuje szczególnie wtedy, gdy na targach widzimy całe „dzielnice” czy prowincje Chin, które przyjeżdżają ze swoimi ofertami, zalewając rynek masowymi rozwiązaniami. Jednak ta optyczna dominacja taniego importu przesłania głębsze procesy zachodzące w gospodarce. Podczas gdy Państwo Środka stało się niezaprzeczalnym potentatem w kopiowaniu i masowej produkcji prostych elementów, europejska, a w tym polska branża, musiała ewoluować w stronę, której na pierwszy rzut oka nie widać – w stronę specjalizacji, inżynierii materiałowej i rozwiązań, których nie da się łatwo podrobić przy użyciu samej tylko taniej siły roboczej.
Inżynieria i jakość jako ostatni bastion
Prawdziwa walka o rynek nie toczy się już na poziomie ceny najprostszego wahacza, ale na polu innowacji i wytrzymałości. Polska motoryzacja, choć mniej widoczna w masowym segmencie budżetowym, buduje swoją pozycję w niszach wymagających zaawansowanej wiedzy inżynieryjnej. Doskonałym przykładem jest sektor tuningu i motorsportu, gdzie jakość i niezawodność są ważniejsze niż niska cena. Firmy takie jak MPBS udowadniają, że nad Wisłą można stworzyć kompletny park maszynowy i produkować zaawansowane tuleje poliuretanowe, które wytrzymują lata eksploatacji w warunkach, w których seryjne odpowiedniki szybko by zawiodły. To właśnie w segmencie "performance", gdzie liczą się autorskie rozwiązania konstrukcyjne a nie ślepe kopiowanie, polscy inżynierowie znajdują przewagę konkurencyjną.
Warto również zauważyć, że globalni giganci doceniają polskie zaplecze produkcyjne. Marka Brembo, ikona układów hamulcowych, posiada w Polsce potężne fabryki, a tarcze z serii Brembo MAX, trafiające do aut na całym świecie, są w rzeczywistości produktem polskim. To pokazuje, że nasz kraj nie jest jedynie montownią, ale miejscem, gdzie powstają kluczowe komponenty mające wpływ na bezpieczeństwo. Kluczem do przetrwania w starciu z chińskim gigantem jest ucieczka do przodu – zamiast konkurować w produkcji prostych elementów, co jest skazane na porażkę, polskie firmy muszą stawiać na wymyślanie nowych konstrukcji i technologii. Łatwo jest skopiować istniejący produkt, ale znacznie trudniej jest zaprojektować rozwiązanie od zera, odpowiadające na rosnące wymagania nowoczesnej motoryzacji.
Logistyczna fosa i płynne złoto
Ciekawym przypadkiem, który wymyka się prostej narracji o chińskiej dominacji, jest rynek środków smarnych i płynów eksploatacyjnych. Tutaj bariery wejścia dla azjatyckich konkurentów okazują się znacznie wyższe, nie tyle ze względów technologicznych, co logistycznych i prawnych. Przedstawiciele Orlen Oil wskazują, że choć w częściach zamiennych presja ze Wschodu jest ogromna, to chińskie oleje praktycznie nie istnieją na europejskim rynku. Wynika to z faktu, że transport takich substancji jest kosztowny i obarczony restrykcjami dotyczącymi materiałów niebezpiecznych, co skutecznie zniechęca do masowego importu. Dzięki temu polskie rafinerie mogą z powodzeniem zaspokajać 95 proc. zapotrzebowania rynku na specyficzne produkty smarne, eksportując je jednocześnie do 75 krajów świata.
Ten przykład dobitnie pokazuje, że geografia wciąż ma znaczenie w globalnym biznesie. Choć Chiny „czuć na plecach” w niemal każdym sektorze handlu, istnieją obszary, w których lokalna produkcja pozostaje bezkonkurencyjna. Polscy producenci, aby utrzymać się na powierzchni, muszą nieustannie dbać o jakość i szukać luk w globalnym łańcuchu dostaw, których nie są w stanie wypełnić kontenery płynące z Szanghaju. Przyszłość polskiej motoryzacji nie leży więc w powrocie do masowej produkcji tanich zamienników, ale w specjalizacji, innowacyjnym projektowaniu i wykorzystywaniu naturalnych przewag logistycznych. To lekcja, którą branża odrabia powoli, ale skutecznie, udowadniając, że nawet w cieniu smoka można budować stabilny i dochodowy biznes.