Zakaz nie leczy. Polityka zdrowotna między restrykcją a pragmatyzmem
W dyskusjach o uzależnieniach coraz częściej zderzają się dwie logiki: ta, która wciąż wierzy w skuteczność zakazów, i ta, która stawia na redukcję szkód. Z jednej strony deklaracje o „zdrowiu publicznym”, z drugiej – dane pokazujące, że nadmierne restrykcje potrafią przynieść efekt odwrotny do zamierzonego.
Aromaty pod lupą
Debata o zakazie aromatów w saszetkach nikotynowych to w istocie spór o filozofię państwa. Czy jego rolą jest eliminować wszystko, co potencjalnie szkodliwe, czy zarządzać ryzykiem w sposób racjonalny i proporcjonalny?
Zwolennicy zakazu argumentują, że aromaty przyciągają młodych użytkowników i mogą zwiększać liczbę osób eksperymentujących z nikotyną. Przeciwnicy wskazują na doświadczenia krajów, które postawiły na politykę redukcji szkód – przede wszystkim Szwecji. To tam, dzięki powszechnej dostępności alternatywnych form nikotyny, odsetek palaczy spadł do 5 proc. dorosłej populacji. Dla porównania: w Polsce pali regularnie niemal 30 proc. społeczeństwa.
Nie oszukujmy się, nie ma takiej możliwości, że nikt nie będzie palił. Natomiast możemy wdrożyć programy profilaktyczne, które znacznie to ograniczą. Szwecja czy Australia to znakomite przykłady, które powinny służyć nam za wzorzec — zaznacza prof. dr hab. n. med. Filip Szymański, Collegium Medicum UKSW, Prezes PTChC.
To nie jest zachęta do palenia, lecz przykład pragmatyzmu: zamiast stawiać ścianę, stawia się drogowskaz. W Szwecji czy Norwegii aromaty są dopuszczone, ale rygorystycznie kontrolowane – określono maksymalne stężenia, zasady oznakowania i sposób ekspozycji. W efekcie legalny rynek działa, a nielegalny praktycznie nie istnieje.
Tymczasem w Polsce wciąż brakuje wyważonego podejścia. W laboratoriach, które badają saszetki dostępne na rynku, wykryto przypadki, gdzie skład deklarowany przez producenta nie pokrywał się z rzeczywistością. Zamiast jednak doprecyzować przepisy i wzmocnić nadzór, regulator rozważa pełny zakaz – co, jak ostrzegają eksperci, może uderzyć w konsumentów i wprowadzić produkty poza kontrolą państwa.
Akcyza, która traci sens
Akcyza od lat jest jednym z najważniejszych narzędzi polityki zdrowotnej i fiskalnej. W teorii – ma zniechęcać do używania produktów szkodliwych. W praktyce – często staje się narzędziem prostego zasilania budżetu.
W ostatnich latach Polska sukcesywnie podnosi stawki na produkty nikotynowe. Problem w tym, że podwyżki dotyczą także wyrobów, które miały być mniej szkodliwe. Tym samym system podatkowy przestaje odzwierciedlać poziom ryzyka zdrowotnego.
Jeśli na forum COP 11 w Genewie zapadnie decyzja o zrównaniu stawek akcyzy na wszystkie produkty nikotynowe, to prozdrowotne działanie tego narzędzia zostanie natychmiast zablokowane – mówi prof. dr hab. n. med. Andrzej M. Fal z Polskiego Towarzystwa Zdrowia Publicznego.
Dane z rynku potwierdzają obawy. W latach 2011–2014, po serii gwałtownych podwyżek, szara strefa w segmencie tytoniowym sięgnęła 20 proc. rynku. Z podobnym problemem zmagają się dziś niektóre kraje Europy Wschodniej, gdzie fiskus i zdrowie publiczne wchodzą ze sobą w konflikt.
Z kolei w Wielkiej Brytanii władze rozdzieliły stawki akcyzy w zależności od profilu ryzyka produktu. Dzięki temu tradycyjny tytoń jest najdroższy, a produkty bezdymne – tańsze i objęte kontrolą jakości. W Korei Południowej wprowadzenie takiego systemu doprowadziło do wzrostu udziału alternatywnych produktów do 13 proc. populacji dorosłych.
Polska wciąż nie ma takiego zróżnicowania. W efekcie konsumenci płacą więcej za mniej szkodliwe alternatywy, a rynek szuka obejść – często poza legalnym obiegiem.
Między zakazem a edukacją
Sama legislacja nie wystarczy. Państwo może zakazywać, karać i ograniczać, ale jeśli nie towarzyszy temu edukacja, efekty są krótkotrwałe.
Nowa Zelandia planowała wprowadzenie modelu pokoleniowego, w którym osoby urodzone po 2008 roku nigdy nie mogłyby kupić papierosów. Zrezygnowano z tego pomysłu – nie z przyczyn ideowych, lecz finansowych i społecznych.
Wprowadzenie tego bez edukacji, bez żadnej pomocy w wychodzeniu z nałogów, bez żadnej redukcji szkód, jest po prostu nieefektywne – diagnozuje prof. dr hab. n. med. Andrzej M. Fal.
Kraje, które odniosły sukces, wcześniej inwestowały w programy profilaktyczne i system wsparcia. W Wielkiej Brytanii punkty NHS prowadzą bezpłatne konsultacje dla osób uzależnionych, a lekarze mogą rekomendować alternatywne formy nikotyny jako etap przejściowy w procesie rzucania. Podobny model wdraża Finlandia, która zapowiada, że stanie się „bezdymna” do 2030 roku – nie przez zakazy, lecz przez edukację i promocję mniej szkodliwych rozwiązań.
W Polsce edukacja antynikotynowa pozostaje w dużej mierze domeną szkół i organizacji społecznych. Brakuje spójnego przekazu, a kampanie publiczne często koncentrują się na moralizowaniu, nie na skuteczności. Eksperci zwracali uwagę, że młodzi są wyczuleni na hipokryzję – nie reagują na zakazy, lecz na autentyczne przykłady.
Brak spójności – główny problem
W teorii walka z uzależnieniami ma jeden cel. Jak zauważą prof. dr hab. n. med. Filip Szymański, praktyce każdy resort widzi go inaczej. Ministerstwo Zdrowia akcentuje aspekt medyczny, Ministerstwo Finansów – fiskalny, a resort edukacji – profilaktyczny. Brak koordynacji między nimi sprawia, że polityka zdrowotna przypomina raczej zbiór pojedynczych inicjatyw niż spójną strategię.
Ten brak synchronizacji widać choćby w kampaniach informacyjnych – gdy jedna zachęca do zdrowego stylu życia, a druga w tym samym czasie wprowadza podwyżki, które zwiększają atrakcyjność czarnego rynku. Eksperci ostrzegają, że w takiej atmosferze nawet najlepsze przepisy nie przyniosą rezultatów.
To pokazuje tylko, co oznacza niesprawny system egzekucji prawa – konkluduje prof. dr hab. n. med. Andrzej M. Fal.
Spójność nie oznacza pobłażliwości wobec używek, lecz skuteczność w działaniu. A skuteczność – to słowo, które w debacie eksperckiej pt. „Wyzwania i priorytety w walce z uzależnieniami – kierunki działań w polityce zdrowotnej i systemie ochrony zdrowia” padało najczęściej.