Ten jarmark w Polsce miał być zimowym hitem. Tyle trzeba zapłacić. "Myślałam, że się popłaczę"
Tegoroczny sezon świąteczny w Warszawie rozpoczął się od mocnego akcentu. Varso Tower, najwyższy budynek w Unii Europejskiej, zaprosił gości na jarmark bożonarodzeniowy. Obietnica była kusząca, ale rzeczywistość zweryfikowała marketingowe zapowiedzi. W mediach społecznościowych pojawiły się niepochlebne relacje z wydarzenia. Ceny zaskoczyły wiele osób, niestety nie w pozytywny sposób.
Nowa odsłona jarmarku bożonarodzeniowego
Jeszcze dekadę temu jarmarki bożonarodzeniowe w Polsce kojarzyły się z egalitarnością. Wrocławski Rynek czy gdański Targ Węglowy przyciągały tłumy otwartą formułą, gdzie spacer między straganami był darmowy, a jedynym kosztem był zakup rękodzieła czy grzanego wina. Dziś obserwujemy jednak wyraźną zmianę paradygmatu, a świąteczna atmosfera staje się towarem luksusowym, za który coraz częściej trzeba płacić już na wejściu.

Trend ten, widoczny w postaci biletowanych parków świateł czy zamkniętych stref VIP, w przypadku Varso Tower osiągnął swoje apogeum. Zdaniem odwiedzających organizatorzy postanowili sprzedać nie tyle produkty, co “doświadczenie” bycia nad miastem, ubierając to w szaty tradycyjnego jarmarku. Problem leży w semantyce.
Słowo ”jarmark” kulturowo implikuje obfitość, różnorodność i gwar. Tymczasem przeniesienie tego konceptu do hermetycznej przestrzeni biurowca, biletowanie go i proponowanie cen rodem z ekskluzywnych restauracji, tworzy dysonans poznawczy. Zamiast zapowiadanej zimowej krainy, klienci otrzymują produkt, który z tradycją ma niewiele wspólnego.
Czytaj więcej: Pierwszy taki jarmark świąteczny w całej Polsce. O "paragonach grozy" można zapomnieć
Dla biznesu to oczywiście łakomy kąsek. Wynajęcie powierzchni na niemal 200 metrach nad ziemią kosztuje, a logistyka wciągnięcia infrastruktury na 49. piętro jest wyzwaniem. Jednakże, decydując się na format płatnego wydarzenia, organizator bierze na siebie ciężar spełnienia wyśrubowanych oczekiwań. W przypadku warszawskiej atrakcji relacja ceny do jakości stała się zapalnikiem internetowej burzy, która może być lekcją dla innych inwestorów planujących monetyzację świątecznego nastroju w nadchodzących latach.
Jarmark bożonarodzeniowy na szczycie wieżowca
Liczby nie kłamią, a w przypadku wydarzenia na Varso Tower są one bezlitosne dla portfela przeciętnego Polaka. Aby w ogóle dostać się na teren "jarmarku”, dorosła osoba kupująca bilet na miejscu musi zapłacić aż 75 złotych. Bilety kupione online kosztują natomiast 45 zł. Mówimy o kwocie za sam wstęp na taras, który w standardowej ofercie turystycznej jest po prostu punktem widokowym. Marketingowa nakładka jarmarku miała uzasadnić ten wydatek, sugerując dodatkową wartość, której, zdaniem wielu odwiedzających, na miejscu po prostu brakuje.

Cennik gastronomiczny na wysokościach również przyprawia o zawrót głowy i stał się głównym bohaterem internetowych dyskusji. Zgodnie z relacją influencera za kubek grzanego wina trzeba zapłacić 40 złotych. Gorąca czekolada to wydatek rzędu 35 złotych, a jeśli zgłodniejemy, za kiełbasę zapłacimy 45 złotych. Nawet proste przekąski, jak gofry czy oscypek, wyceniono na 20 złotych. Dla porównania, na "naziemnych”, darmowych jarmarkach w Warszawie czy Krakowie, choć tanio nie jest, ceny te bywają niższe o 30-40 procent. Zestawienie tych kosztów z ofertą tworzy obraz "paragonu grozy” w wersji premium.
Odwiedzający, który zapłacił 75 złotych za wjazd windą, oczekuje czegoś więcej niż dwóch czy trzech budek z jedzeniem. Tymczasem relacje wskazują na minimalizm, który trudno obronić. Płacimy więc łącznie ponad 100 złotych (bilet plus napój) za możliwość postania na tarasie z widokiem na Pałac Kultury. W dobie wciąż odczuwalnej inflacji tak jaskrawy rozjazd między ceną a wartością produktu jest przez konsumentów bezlitośnie punktowany.
Zobacz też: A jednak wyłączą darmowe kanały telewizyjne w Polsce. Dwie stacje znikną już 29 grudnia
Influencer zrelacjonował jarmark bożonarodzeniowy
Gwoździem do wizerunkowej trumny wydarzenia okazały się recenzje internetowych twórców. Dawid Rakowski, popularny influencer, w swojej rozmowie z Plotkiem nie krył rozczarowania, nazywając imprezę zupełnym brakiem atrakcji. Punktowana była przede wszystkim ubogość oferty: zamiast tętniącego życiem miasteczka świątecznego, zastali pustawą przestrzeń z kilkoma elementami dekoracyjnymi, które nie były w stanie zbudować zapowiadanego klimatu.
Krytyka ta jest o tyle istotna, że uderza w samo serce strategii marketingowej opartej na „Instagrammability”. Jeśli miejsce nie oferuje wystarczająco dużo treści do stworzenia atrakcyjnego contentu, a jego głównym atutem pozostaje widok (dostępny również bez etykiety jarmarku), to traci rację bytu w mediach społecznościowych.
Rakowski wprost stwierdził, że dekoracje nie robiły wrażenia, a sama organizacja przestrzeni zawiodła. To jasny sygnał dla potencjalnych gości: nie warto przepłacać. Podobnego zdania jest Justine, publikująca na TikToku pod nazwą @sassy_justine, która określiła atrakcję w Varso Tower “najgorszym jarmarkiem, na jakim kiedykolwiek była”. Sekcja komentarzy pod recenzjami wydarzenia wypełniły komentarze w podobnym tonie: “Myślałam, że się popłaczę, jak to zobaczyłam", “Jak dobrze, że nie kupiłam jednak biletów”, “Żarty”.
Burza wokół Varso Tower to klasyczny przykład niezrozumienia potrzeb klienta oraz zjawisko wpisujące się w szerszy kontekst "inflacji doznań”, co oznacza, że płacimy coraz więcej za coraz mniejsze, ale ładnie opakowane marketingowo kawałki rzeczywistości. Konsument w 2025 roku jest wyczulony na sytuację, w której za tę samą (lub wyższą) cenę otrzymuje mniejszy produkt. Nazwanie tarasu widokowego "jarmarkiem” tylko po to, by podbić zainteresowanie, okazało się bronią obosieczną.