Polacy myślą, że kupują dorsza, a to zupełnie inna ryba. Jest komentarz sieci

W ostatnich tygodniach coraz więcej mówi się o ofercie ryb w polskich dyskontach. Okazuje się, że jedna z nazw może być myląca dla wielu konsumentów. W mediach społecznościowych pojawiły się obszerne opisy, Polacy zastanawiają się, czy na pewno kupują to, co myślą, że wybrali. Problem dotyczy też lokali gastronomicznych.
Tak powinny być oznaczone ryby w sklepach
Ryby, zarówno świeże, jak i przetworzone, stanowią istotny element diety wielu Polaków. Jednak zanim trafią na nasze stoły, muszą przejść nie tylko przez łańcuch dostaw, lecz także przez gęste sito wymogów prawnych. Polska Federacja Producentów Żywności Związek Pracodawców przypomina, że wszystkie ryby — niezależnie od formy, w jakiej są oferowane (czy to żywe, świeże, schłodzone, mrożone, wędzone, suszone, czy solone) — muszą być odpowiednio oznakowane. Dotyczy to zarówno produktów sprzedawanych luzem, jak i tych w opakowaniach jednostkowych.

Zgodnie z obowiązującymi przepisami, każda ryba sprzedawana w Polsce powinna być opatrzona informacjami umożliwiającymi konsumentowi świadomy wybór. Do najważniejszych należą:
- nazwa handlowa gatunku — np. “łosoś atlantycki”, ”dorsz atlantycki”,
- nazwa łacińska gatunku — np. Salmo salar, Gadus morhua,
- metoda produkcji — czyli informacja, czy ryba pochodzi z połowu w środowisku naturalnym, czy z hodowli,
- obszar połowu lub hodowli — np. “Atlantyk Północno-Wschodni”, ”Morze Bałtyckie”,
- kategoria narzędzia połowowego — np. włok, sieci skrzelowe, wędki,
- data minimalnej trwałości lub termin przydatności do spożycia — zależnie od rodzaju produktu (świeży, mrożony, przetworzony),
- warunki przechowywania — np. "przechowywać w temperaturze od 0 st. C do +4 st. C”.
Wymogi te wynikają nie tylko z krajowych regulacji, ale przede wszystkim z przepisów Unii Europejskiej, które obowiązują we wszystkich państwach członkowskich. Kluczowym aktem prawnym jest rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) nr 1379/2013 z dnia 11 grudnia 2013 r., ustanawiające wspólną organizację rynków produktów rybołówstwa i akwakultury. Uzupełnieniem są przepisy rozporządzenia (UE) nr 1169/2011 w sprawie przekazywania konsumentom informacji na temat żywności.
Okazuje się jednak, że w polskich sklepach sprzedawany był produkt, którego nazwa mogłaby wprowadzić konsumentów w błąd. Biedronka już się tłumaczy, są również opinie ekspertów.


Tę rybę możesz kupić w Biedronce
Od kilku dni w mediach społecznościowych trwa gorąca dyskusja na temat ryby oferowanej przez sieć Biedronka. Chodzi o produkt sprzedawany pod nazwą “dorsz czarny”. Wątpliwości co do jego autentyczności i prawidłowego oznaczenia wzbudził wpis na Facebooku, opublikowany przez autora profilu ”Pomysłodawcy”.
Jak relacjonuje twórca posta, w Biedronce znalazł filet rybny podpisany jako "dorsz czarny”. W komentarzu ostrzega, że taka etykieta może wprowadzać konsumentów w błąd:
(…) ludzie myślą, że 'dorsz czarny' to po prostu tańszy dorsz, a to zupełnie inna ryba – Pollachius virens, czarniak. Nie ma nic wspólnego z dorszem atlantyckim Gadus morhua, którego mięso jest białe, jędrne i delikatne. Czarniak ma ciemniejsze, często szarawo-zielonkawe mięso i specyficzny smak – mocno rybny, czasem wręcz ostry. Jest też bardziej gumowaty i mniej delikatny. Nadaje się raczej do zup i potraw duszonych niż na filet z patelni czy smażony w panierce na głębokim oleju – czytamy we wpisie.
Sprawę skomentował również ekspert z branży rybnej, Norbert Koch — właściciel specjalistycznego sklepu rybnego. W rozmowie z Portalem Spożywczym wyjaśnia, że mylenie czarniaka z dorszem to częsty problem:
(…) W handlu i w publikacjach branżowych funkcjonuje od lat określenie dorsz czarny — wynika to głównie z tego, że nazwa czarniak w języku polskim bywa nieintuicyjna, a niestety u części konsumentów może budzić nieprzyjemne skojarzenia z czerniakiem — groźnym nowotworem skóry. Z tego powodu stosowanie nazwy dorsz czarny jest powszechne i łatwiej zrozumiałe dla przeciętnego klienta, chociaż z punktu widzenia ichtiologii oczywiście czarniak i dorsz atlantycki to dwa różne gatunki – tłumaczy Norbert Koch.
Choć nazwa "dorsz czarny” funkcjonuje w handlu od wielu lat, to z punktu widzenia naukowego jest to nazewnictwo nieprecyzyjne, a nawet potencjalnie wprowadzające w błąd.
Do sprawy odniosła się sama Biedronka. Pojawia się również kwestia rekomendacji Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi.
Zobacz: Action idzie na całość. Od środy same hity za ułamek ceny, klienci się obłowią
Sieć reaguje na doniesienia o nieprawidłowościach
Portal Spożywczy postanowił się zwrócić z prośbą o komentarz do sprawy do Biedronki, w której sklepach możemy zaopatrzyć się w opisywaną rybę. Sieć tłumaczy, że w ofercie znalazło się około 40 gatunków ryb, w tym dorsz czarny “potocznie nazywany czarniakiem”.
(…) w tym między innymi dorsz atlantycki oraz dorsz czarny, potocznie nazywany czarniakiem. Ten gatunek należy do rodziny dorszowatych. Charakteryzuje się ciemniejszym mięsem o bardziej zwartej strukturze i od lat jest ogólnie dostępny na rynku. Warto dodać, że już wiele lat temu dopuszczono do użytku handlowego nazwę "dorsz czarny", która widnieje na opakowaniach produktu dostępnego w sklepach sieci – tłumaczy Portalowi Spożywczemu Ewelina Grabowska, menedżerka ds. jakości produktów świeżych w sieci Biedronka.
Problem w tym, że jest odwrotnie. Prawidłową nazwą jest “czarniak”, za to zwyczajowo, potocznie rybę tę określa się mianem “dorsza czarnego”. Udowadnia to wykaz nazw opublikowany przez Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi, w którym można przeczytać, że prawidłowe oznaczenie, zgodne z podanymi powyżej wytycznymi, powinno brzmieć: Czarniak (dorsz czarny) (Pollachius virens).
Okazuje się jednak, że to nie tylko problem sieci dyskontów. Tomasz Strzelczyk, kucharz znany z programu "MasterChef”, ostrzega na swoim kanale YouTube, że wiele nadmorskich smażalni serwuje czarniaka, choć w menu widnieje dorsz. Sam spotkał się z takim przypadkiem w Mielnie i — jak relacjonuje — nie otrzymał żadnych przeprosin ani wyjaśnień.
Nie było żadnych przeprosin, wyjaśnień, rekompensaty – powiedział w rozmowie z o2.pl.
Strzelczyk twierdzi, że aż 80 proc. restauracji w pasie nadmorskim błędnie informuje klientów o gatunku ryby. W większych miejscowościach takie praktyki są rzadsze, ale w sezonowych lokalach to powszechne oszczędności.
Nie jest powiedziane, że czarniaka nie można sprzedawać, ale to musi być napisane w karcie – zaznaczył.





































