Od 2026 roku Polacy zapłacą więcej. Nowy podatek sieje postrach zwłaszcza w tej grupie

Od 2026 roku rynek elektroniki i artykułów biurowych w Polsce czeka istotna zmiana. Rząd szykuje nowe rozwiązanie, które – choć nie wprowadzone ustawą – dotknie praktycznie każdego konsumenta i przedsiębiorcę. Eksperci ostrzegają, że będzie to kolejny ukryty koszt, który w konsekwencji podbije ceny sprzętów używanych na co dzień. Jakie skutki niesie ze sobą ten plan i kto realnie za niego zapłaci?
Dlaczego nowa regulacja budzi tak duże emocje?
Od wielu miesięcy w przestrzeni publicznej pojawiają się doniesienia o zmianach, które mogą wpłynąć na codzienne zakupy Polaków. Choć na pierwszy rzut oka chodzi o szczegółowe rozwiązania prawne, w praktyce przełoży się to na ceny produktów, które każdy z nas ma w domu, w pracy czy w szkole. Dlaczego więc mówi się o tym tak głośno?
Kluczowy powód to sposób, w jaki przepisy mają zostać wprowadzone. Zamiast standardowej drogi legislacyjnej, gdzie projekt przechodzi przez Sejm, Senat i podpis prezydenta, nowe zasady mają być wdrożone za pomocą rozporządzenia. Oznacza to pominięcie pełnej debaty publicznej i ograniczoną możliwość zgłaszania poprawek.
Takie podejście od razu wzbudziło obawy ekspertów i organizacji branżowych. Podkreślają oni, że mechanizm może być potraktowany jako cichy podatek, który zostanie nałożony bez szerokiej konsultacji społecznej. W opinii wielu komentatorów to właśnie brak transparentności i zaskoczenie konsumentów stanowi największe źródło kontrowersji.

Elektronika i biuro w zasięgu zmian – co obejmie dodatkowa danina?
Z pozoru mogłoby się wydawać, że nowe przepisy dotkną tylko wąskiej grupy produktów. Nic bardziej mylnego. Już dziś wiadomo, że lista objętych zmianą urządzeń jest niezwykle szeroka i obejmuje zarówno sprzęty codziennego użytku, jak i rozwiązania potrzebne do pracy czy nauki.
Wśród nich znajdą się urządzenia elektroniczne, takie jak telewizory, tablety, smartfony czy laptopy. Ale to nie wszystko. Zmiany dotkną również akcesoria biurowe i nośniki danych – od pendrive’ów, przez dyski twarde, aż po karty pamięci. Co więcej, do listy mają trafić także urządzenia drukujące, kopiarki, a nawet zwykły papier biurowy w popularnych formatach A4 i A3.
Tak szeroki zakres sprawia, że praktycznie każdy zakup związany z technologią lub biurem może być droższy. Nawet jeśli użytkownik nigdy nie wykorzysta sprzętu do kopiowania chronionych treści, nowe przepisy i tak go obejmą.
Organizacje konsumenckie wskazują, że taki sposób wdrożenia regulacji jest problematyczny. Dlaczego ktoś, kto kupuje drukarkę wyłącznie do celów służbowych albo telefon potrzebny do kontaktu z klientami, ma ponosić dodatkowe koszty? To pytanie powraca w wielu dyskusjach i pozostaje bez jednoznacznej odpowiedzi.
Opłata reprograficzna w praktyce – ile dopłacimy i kto zyska na nowych przepisach?
Sedno sprawy kryje się w samej konstrukcji tzw. opłaty reprograficznej. Jej wysokość ma wynosić od 1 do 2 proc. ceny produktu, a pieniądze zasilą nie budżet państwa, lecz organizacje reprezentujące artystów i twórców. W skali całego rynku oznacza to nawet 200 mln zł rocznie dodatkowych wpływów.
Na liście beneficjentów znajdą się takie instytucje jak ZAiKS, ZPAV, SAWP czy Stowarzyszenie Filmowców Polskich. Idea, przynajmniej w teorii, ma wspierać twórców w związku ze stratami wynikającymi z prywatnego kopiowania dzieł. W praktyce jednak konsumenci i firmy podnoszą szereg wątpliwości.
Jak wskazuje Fundacja Wolności Gospodarczej, „opłata reprograficzna stanie się dodatkowym obciążeniem dla kupujących, bez jasnych dowodów na realne szkody ponoszone przez artystów”. Eksperci zwracają uwagę, że obowiązek dopłaty obejmie również przedsiębiorstwa i instytucje, które w swojej działalności nie mają żadnej styczności z kopiowaniem treści chronionych prawem autorskim.
Kontrowersje potęguje także brak szczegółowych analiz. Trybunał Sprawiedliwości UE podkreśla, że taki mechanizm można stosować tylko wtedy, gdy istnieją wiarygodne dane wskazujące na realną szkodę dla branży. Tymczasem raport Urzędu ds. Własności Intelektualnej pokazuje, że Polska należy do czołówki krajów w Europie, jeśli chodzi o korzystanie z legalnych źródeł kultury. Piractwo stopniowo spada, a mimo to wprowadza się rozwiązanie, które uderzy w portfele milionów ludzi.

Ostatecznie więc na nowych przepisach zyskają twórcy, a stracą konsumenci i przedsiębiorcy. Polacy zapłacą więcej za każdy laptop, smartfon czy drukarkę – nie dlatego, że sprzęt realnie drożeje, lecz dlatego, że do jego ceny doliczony zostanie kolejny podatek.
Nowa opłata reprograficzna to przykład rozwiązania, które w zamyśle miało wspierać kulturę, a w praktyce może obciążyć gospodarstwa domowe i biznes. Jej szeroki zakres, brak konsultacji społecznych i wątpliwe podstawy ekonomiczne sprawiają, że budzi ogromne kontrowersje. Od 2026 roku konsumenci będą musieli przygotować się na wyższe ceny elektroniki i artykułów biurowych – niezależnie od tego, czy korzystają z nich w pracy, nauce czy życiu codziennym.




































