Nowa odsłona afery KPO: tak Polacy wyciągali miliony z dotacji. Wyciekły pierwsze screeny

Wokół Krajowego Planu Odbudowy wybuchła prawdziwa burza. Tak zwana “afera KPO” odsłoniła granicę między kreatywną przedsiębiorczością a nadużyciami finansowymi. Część firm szukała szybkich ścieżek do publicznych pieniędzy, inni apelują o równe zasady. Rząd zapowiada audyt i zwroty, a opinia publiczna domaga się przejrzystości i realnych efektów. Tymczasem internetowe śledztwo w sprawie afery KPO zatacza coraz szersze kręgi i prowadzi prosto na… Facebooka.
Cele KPO były jasne. Praktyka okazała się bardziej kreatywna
KPO miał finansować odbudowę po pandemii i przyspieszać zieloną oraz cyfrową transformację gospodarki. Polska dysponuje ok. 25,3 mld euro grantów i 34,5 mld euro tanich pożyczek; znaczna część tej puli jest już zakontraktowana. Środki te miały wspierać m.in. modernizację energetyki, cyfryzację, ochronę zdrowia, kolej oraz termomodernizację domów. Komisja Europejska i rządowe źródła deklarują, że 46,6 proc. budżetu przeznaczono na cele klimatyczne, a 21,36 proc. na transformację cyfrową.
Problem pojawił się, gdy w sieci zaczęły krążyć doniesienia, że część wniosków miała charakter „wydmuszkowy”. Popularne stały się wątki w mediach społecznościowych pokazujące, jak łatwo „dopasować” firmę do wymogów naboru, a następnie ją odsprzedać. Polityczny ciężar sprawy wzrósł po ujawnieniu kontrowersyjnych projektów z branży HoReCa oraz zapowiedzi audytu i czynności sprawdzających prokuratury.
Sprzedaż „spółek pod dotacje”: od hodowli PKD po szybką transakcję
W nocy z soboty na niedzielę (9/10 sierpnia br.) użytkownicy Internetu zaczęli masowo publikować zrzuty ekranu z facebookowych grup, na których – według ich relacji – miał powstać czarny rynek nastawiony na środki KPO. Mechanizm działania wyglądał za każdym razem podobnie: najpierw „hoduje się” spółkę z o.o., wybierając kody PKD zgodne z katalogiem kwalifikowalności, czasem dorabia się minimalną „historię” i strukturę kosztów. Następnie taki podmiot trafia na giełdy towarzyskie – grupy na Facebooku, portale ogłoszeniowe czy fora obsługiwane przez wyspecjalizowane kancelarie. Sam obrót udziałami jest legalny, lecz patologiczny staje się cel: obejście realnego celu programu.
O skali zjawiska świadczy aktywność w grupie „Kupię sprzedam spółkę” na Facebooku, gdzie regularnie pojawiają się oferty sprzedaży spółek. Na platformie X zaroiło się od postów, które opisują aferę KPO, wskazując, że przepisy w obecnym kształcie premiują szybkość i spryt zamiast jakości projektów. Fala wpisów stała się nieformalnym repozytorium przykładów i krytyki „słabych” kryteriów oraz niewystarczającej kontroli.
Znam wartość tej spółki i korzyści. 300 tys. zł dostać za darmo piechotą nie chodzi - to tylko jeden z przykładów wypowiedzi bardziej “obrotnych” przedsiębiorców, którzy handlowali spółkami w mediach społecznościowych.
Co miało być finansowane i jakie wnioski na przyszłość dla KPO
Zgodnie z dokumentami publicznymi, środki KPO miały wspierać głównie inwestycje proklimatyczne, cyfryzację państwa i biznesu, rozwój transportu szynowego, ochronę zdrowia oraz wzmocnienie odporności gospodarki. Problemy, które ujawniła afera, nie dotyczyły samych celów, lecz jakości selekcji projektów. Eksperci wskazują potrzebę ostrzejszej preselekcji (wymóg dowodów zdolności operacyjnej, realnych wskaźników), kontroli beneficjenta także po zbyciu udziałów oraz sankcji, w tym zwrotu środków, gdy projekt zmienia pierwotny cel. Rząd zapowiedział audyt i ewentualne zwroty, ale podkreśla się konieczność zamknięcia luk w regulaminach i systemie monitoringu.
Warto zaznaczyć, że sprzedaż spółek jest dopuszczalna prawnie i obecna na rynku od lat. Problem pojawia się, gdy taki „gotowiec” staje się narzędziem transferu dotacji bez realnej wartości dodanej. To sprawdzian dla wiarygodności programu – czy KPO będzie wehikułem modernizacji, czy też źródłem „wydmuszek” pochłaniających środki bez trwałego efektu i realnych pozytywnych zmian dla polskich przedsiebiorców.






































