Lepiej przejrzyj szuflady. Takie znaczki są najcenniejsze, płacą za nie krocie

Przez lata spoczywały zapomniane na strychach i w piwnicach, traktowane jako sentymentalna pamiątka z dzieciństwa. Dziś znaczki pocztowe udowadniają, że niejednokrotnie mogą być bardzo mocną walutą i inwestycją na przyszłość.
Zapomniana pasja może skrywać potężny majątek
Dla większości Polaków filatelistyka to relikt przeszłości, kiedy to zbieranie znaczków pocztowych było jedną z nielicznych dostępnych form kontaktu ze światem i kolekcjonerskiego spełnienia. Z czasem, wraz z cyfryzacją i upadkiem tradycyjnej korespondencji, klasery trafiły na dno szaf. To był błąd. Nie oznacza to jednak, że „rynek” znaczków zamknął się całkowicie – stał się wyrafinowaną formą rozrywki, która teraz ponownie zyskuje na wartości.

Sekret inwestowania w znaczki tkwi w ograniczonej podaży i stałym, choć elitarnym, popycie. Podobnie jak dzieła sztuki, rzadkie wina czy klasyczne samochody, unikatowe znaczki charakteryzują się niską korelacją z rynkami finansowymi, a jednocześnie stanowią fizyczny, łatwy do przechowywania walor o udokumentowanej historii wzrostu cen.
Rzadkie znaczki pocztowe to doskonała inwestycja długoterminowa, która bywa bardziej stabilna niż fundusze inwestycyjne. Wartość jest bowiem definiowana nie przez koniunkturę, a przez absolutną unikatowość. Na jakich znaczkach zarobimy najwięcej?
Sekrety filatelistycznej fortuny
Nie każdy znaczek z klasera po dziadku jest wart fortunę. W rzeczywistości, 99 procent emisji ma wartość nominalną lub czysto sentymentalną. Kluczem do zrozumienia astronomicznych cen jest odróżnienie masowego druku od perełek. Poszukiwane są egzemplarze, które opowiadają niezwykłą historię, wynikającą najczęściej z pomyłki lub limitowanej produkcji.
Najbardziej pożądane przez kolekcjonerów są znaczki pocztowe z tzw. błędami drukarskimi. W filatelistyce to pojęcie oznacza wszelkie defekty powstałe w procesie produkcji, które sprawiły, że na rynek trafiła jedynie garstka uszkodzonych egzemplarzy. Może to być odwrócenie nadruku (jak np. samolot wydrukowany podwoziem do góry, słynna amerykańska Inverted Jenny), brak perforacji, literówki w nazwie kraju lub, co bywa najcenniejsze, brak jednego koloru. Te "błędy" to absolutna gratka, ponieważ Poczty na całym świecie, widząc pomyłkę, natychmiast wycofywały całe arkusze z obiegu. Dzięki temu są to egzemplarze unikatowe.
Ponadto kolekcjonerzy polują na wydania limitowane i egzemplarze z najwcześniejszych okresów państwowości. Niska baza statystyczna to termin, który doskonale tłumaczy ich wartość: jeśli znaczek wydano w zaledwie kilkuset egzemplarzach w 1919 roku, a większość z nich zaginęła lub została zniszczona w wyniku działań wojennych, to każdy ocalały egzemplarz jest bezcenny. Wpływ na wycenę ma oczywiście także stan zachowania — znaczki pocztowe w stanie menniczym (bez stempla, z nienaruszoną gumą) osiągają wielokrotnie wyższe ceny niż te skasowane.
Na rynku szczególnie pożądanych jest kilka specyficznych znaczków, które są prawdziwymi kopalniami złota.
Miliony na skrawku papieru. Oto filatelistyczne Graale
Gdy mowa o majątku skrywanym w klaserach, nie da się uniknąć opowieści o absolutnym światowym rekordziście. Uważany za najdroższy znaczek pocztowy świata, wydany w Brytyjskiej Gujanie (British Guiana 1c Magenta), to dowód na to, jak potężna jest potęga rzadkości. Ten jedyny znany egzemplarz, który przetrwał od 1856 roku, został sprzedany na aukcji w 2014 roku za oszałamiającą kwotę 9,48 miliona dolarów. Taki wynik stawia go w jednym rzędzie z najdroższymi dziełami sztuki.
Polscy filateliści również mają swoje święte Graale, wyceniane katalogowo na setki tysięcy złotych. Najwyższe ceny w historii rodzimej filatelistyki osiąga tak zwana niebieska 10-koronówka z wydania krakowskiego z 1919 roku, której katalogowa wartość szacowana jest nawet na pół miliona złotych. Ten znaczek, przerobiony z tymczasowego znaczka dopłaty, został wydrukowany w zaledwie 440 egzemplarzach, co czyni go jednym z najrzadszych polskich walorów.
Innym legendarnym unikatem jest znaczek pocztowy Odwrotka bokserów z 1956 roku, wydany z okazji Igrzysk Olimpijskich w Melbourne. Jego wartość rynkowa jest dowodem na potęgę błędu. Wizerunek sportowców na znaczku został przez pomyłkę drukarską umieszczony do góry nogami w stosunku do reszty napisów. Choć jego cena waha się dziś w granicach kilkudziesięciu tysięcy złotych, historia pokazuje, że jego wartość rosła wykładniczo. W 1985 roku, kiedy średnia pensja wynosiła kilkadziesiąt razy mniej, za ten unikat płacono 150 tysięcy ówczesnych złotych.



































