Rybacy nie mają złudzeń, "Bałtyk jest zaorany". Wszystko po decyzji Unii Europejskiej
Unijni ministrowie zwiększyli limity połowowe dla szprota i śledzia centralnego, ale utrzymali zakaz połowu dorsza. Bruksela tłumaczy to koniecznością ochrony ekosystemu, polscy rybacy – upadkiem zawodu i dramatem dla Bałtyku. Co naprawdę oznacza decyzja Rady UE i kto poniesie jej konsekwencje?
Nowe limity: więcej szprota, zero dorsza
Rada Unii Europejskiej zwiększyła dopuszczalne połowy szprota o 45 proc., a centralnego śledzia o 15 proc. w porównaniu z wcześniejszymi propozycjami Komisji Europejskiej. Jednocześnie utrzymano całkowity zakaz ukierunkowanych połowów dorsza – dopuszczając jedynie ograniczony przyłów: 430 ton dla stada wschodniego i 266 ton dla zachodniego.
Urzędnicy unijni uzasadniają decyzję dramatycznym stanem populacji dorsza, brakiem zasolonych wlewów z Morza Północnego oraz skutkami ocieplenia klimatu. Ich zdaniem jedynie przedłużone moratorium może dać rybom szansę na odbudowę.
Rybacy kontra przemysł – kto naprawdę "niszczy Bałtyk”?
My mamy po 100–150 kilo dorsza rocznie, a duże kutry wyciągają dziesiątki ton szprota jednym zaciągiem – mówi Henryk Pozorski z Helu w rozmowie z Finanse WP.
Jego zdaniem system faworyzuje przemysłowe jednostki, które dostarczają surowiec do produkcji pasz. Rybacy z małych łodzi czują się pomijani, a coraz częstsze przenoszenie kwot połowowych między armatorami tylko pogłębia nierówności.
Według Bartłomieja Gościniaka ze Stowarzyszenia Armatorów Łodziowych, kluczowe znaczenie mają zmiany środowiskowe: wzrost temperatury wód, spadek zasolenia i gwałtowny wzrost liczby fok, które zjadają setki ton ryb dziennie. Gościniak przekonuje, że to nie przełowienie, lecz zmiany klimatyczne doprowadziły dorsza do zapaści.
Statystyki są jednak jednoznaczne: w 2024 roku z Bałtyku wyłowiono 75,5 tys. ton ryb – o 20,5 proc. mniej niż rok wcześniej. Liczba jednostek polskiej floty spadła z 824 do 721.
Przyszłość rybołówstwa – czas na decyzje
Rybacy apelują o trzyletnie moratorium na połowy paszowe, twierdząc, że bez niego dorsz się nie odrodzi. W przeciwnym razie – jak ostrzegają – znikną nie tylko ryby, ale i oni sami. Wielu armatorów już teraz rezygnuje z koncesji lub przebranżawia się, nie widząc szans na utrzymanie rodzinnych kutrów.
Czy Bałtyk dostanie realną szansę na regenerację, czy pozostanie źródłem pasz i polem ideologicznych sporów? Przyszłość rybołówstwa zależy dziś nie tylko od stanu zasobów, ale przede wszystkim od politycznych decyzji w Brukseli.