biznes finanse technologie praca handel Eko Energetyka polska i świat
Obserwuj nas na:
BiznesINFO.pl > Praca > Zarabiają więcej niż programiści. I wciąż im mało
Natalia Ziółkowska
Natalia Ziółkowska 16.04.2025 18:02

Zarabiają więcej niż programiści. I wciąż im mało

Przebili bańkę IT. Czy górnik naprawdę zarabia dzisiaj więcej niż programista? Tak. I to nie jest chwytliwy nagłówek, tylko twarde dane z Głównego Urzędu Statystycznego. Średnia pensja w górnictwie węgla kamiennego przekracza dziś 14 tysięcy złotych brutto. Dla porównania – w branży IT to nieco ponad 13 tysięcy. A w całym przemyśle? Zaledwie 8. Brzmi jak paradoks?

Hajs się zgadza: zarobki górników

Rok 2024, grudzień – GUS publikuje dane za ten konkretny miesiąc – Polacy łapią się za głowę. Średnia pensja w górnictwie po raz drugi przekroczyła 20 tysięcy złotych brutto. Kto by pomyślał, że w sektorze, który jeszcze kilka lat temu balansował na krawędzi rentowności, będzie się zarabiać takie kwoty? Ale… jak to mówią, diabeł tkwi w szczegółach.

Bo co z tego, że pensja przekroczyła magiczną barierę, skoro dla górników to tylko formalność. Ich rzeczywistość to w końcu nie tylko pensja zasadnicza, ale szereg bonusów, które dosłownie co roku zmieniają oblicze ich wynagrodzeń. To nie jest tak, że ktoś przychodzi na etat i co miesiąc dostaje ok. 14 tys. zł (bo tyle wychodzi netto) przelewem na konto. To bardziej złożony układ – i żeby zrozumieć te astronomiczne kwoty w statystykach – przyjrzymy się temu od środka.

Mamy wynagrodzenie zasadnicze — podstawę. Do tego dochodzi dodatek za wysługę lat – im dłużej pracujesz, tym więcej dostajesz. Może to być nawet 20 proc. więcej od podstawy. Potem mamy dodatki za warunki pracy. A że górnictwo do najlżejszych branż nie należy, to te dodatki są naprawdę solidne – za pracę pod ziemią, za szkodliwe warunki, za hałas, pył, zagrożenia. Są też dodatki zmianowe i nocne. Dalej – dodatek funkcyjny. Czyli, jeśli masz pod sobą zespół albo dodatkowe obowiązki, to i pensja idzie w górę.

No i teraz crème de la crème, czyli to, co podbija statystyki w grudniu: Barbórka. Święto górnicze, 4 grudnia, a razem z nim – ekstra wypłata. Nawet kilka tysięcy złotych. Dorzucamy do tego 14-stkę – czyli roczną nagrodę wypłacaną na początku roku.

Ale to jeszcze nie wszystko. Są też nagrody kwartalne, premie za wydobycie, za brak wypadków, za oszczędności, nagrody jubileuszowe, świadczenia socjalne – na święta, na dzieci, na wakacje.

I jak to wszystko wrzucimy do jednego worka – to jasne, że w niektórych miesiącach pensja górnika robi się imponująca. Tyle że… nie każdy dostaje wszystko. I nie co miesiąc. Więc jak widzimy w GUS-ie, że średnia pensja w górnictwie przebiła 20 tysięcy – to najczęściej oznacza jedno: jest grudzień i posypało się premiami.

Górnicy patrzą na te zarobki jednak zgoła inaczej, bo kiedy w grudniu 2024 zobaczyli wzrost o 3 proc. w porównaniu do roku poprzedniego, pewnie pomyśleli: „ale to już było”. Szczególnie kiedy porównają to z inflacją, która zżera część ich dochodów.

Nie mniej jednak fakty są takie: Polski górnik ze średnią branżową pensją należy do 2-3 proc. najlepiej zarabiających ludzi na świecie.

Wróćmy teraz do naszego porównania z branżą programistyczną, która od kilku lat media opisują w skrajnych narracjach: horrendalne zarobki lub pękająca bańka, koniec eldorado w branży IT. Można by sądzić, że wysokie wynagrodzenie jest uzasadnione, bo przecież to IT jest dziś symbolem nowoczesności, przyszłości, globalnych rynków. Górnictwo? To raczej relikt PRL-u, który ciągniemy za sobą od lat, nie do końca wiedząc, co z nim zrobić.

No właśnie – i tu pojawia się pytanie: jak to możliwe, że branża, która od dekad balansuje na krawędzi opłacalności, płaci więcej niż jeden z motorów współczesnej gospodarki? Zacznijmy od podstaw: wydajność. Bo to ona najlepiej pokazuje, czy coś ma ekonomiczny sens. Przeciętny górnik w Polsce wydobywa rocznie… 585 ton węgla. To mniej więcej tyle, ile Jeden Australijczyk w kopalni Narrabri wydobywa w… dwa tygodnie. Tam na milion ton potrzeba 150 pracowników. U nas – ponad dwa tysiące. Różnica? 46 razy więcej ludzi do tej samej roboty. I nie mówimy tu o kopaniu rękami – choć swoją drogą, w biedaszybach Wałbrzycha jeszcze w latach 90. ludzie z łopatą potrafili wyciągnąć podobne ilości, co dziś górnik w państwowej kopalni.

Ale skoro wydajność leży, a pensje są wysokie – to skąd te pieniądze? Odpowiedź jest prosta: z kieszeni podatników.

Rząd dotuje górnictwo od lat – jedne programy kończą się, inne zaczynają. Ale prawdziwym przełomem była tzw. umowa społeczna z 2021 roku. Dokument zakładający, że do 2049 roku Polska będzie stopniowo wygaszać kopalnie… co w praktyce oznacza, że przez 28 lat Polacy będą płacić za ich dalsze funkcjonowanie.

Oficjalnie mówi się o „dopłatach do redukcji zdolności wydobywczych”. Czyli: niech sobie kopalnia działa, niech ludzie mają pracę, a my im to zrefundujemy. Tyle że na tę refundację składa się każda osoba płacąca podatki.

W 2025 roku ponad połowa przychodów Polskiej Grupy Górniczej ma pochodzić z pieniędzy publicznych. Eksperci wyliczają, że każda polska rodzina dopłaci do tego interesu ponad 600 złotych rocznie. W skali kraju? Nawet 100 miliardów złotych do 2049 roku. To więcej, niż ma kosztować Centralny Port Komunikacyjny. To więcej niż roczne wydatki całego NFZ. A mówimy o sektorze, który odpowiada za mniej niż 2 proc. PKB i produkuje paliwo, które w Unii Europejskiej jest systematycznie wycofywane.

Absurd? Być może. Ale to nie wszystko. Bo problemem nie są tylko pieniądze. Problemem jest mentalność. Górnictwo to jedna z najbardziej opornych na zmiany branż w Polsce. Przykład? Próby przekwalifikowania pracowników. Mimo dostępnych programów, wielu górników nie chce się uczyć nowego zawodu. Dlaczego? Bo poza kopalnią zarobiliby 30 - 40 proc. mniej.

Nie chcą zmieniać pracy, nie chcą się przeprowadzać, nie chcą tracić przywilejów. A tych przywilejów – jak wspominałam wyżej – trochę jest.

I nie chodzi o to, żeby kogoś piętnować. Górnictwo to ciężka praca – bezapelacyjnie. Niewdzięczna, niebezpieczna, szkodliwa dla zdrowia. Ale właśnie dlatego w innych krajach kopalnie się automatyzuje, unowocześnia albo wygasza. U nas się… dopłaca.

I owszem – są wyjątki. Kopalnia Bogdanka na Lubelszczyźnie przez lata uchodziła za przykład nowoczesnego podejścia do wydobycia. Działała z zyskiem, z mniejszymi załogami, z wyższą wydajnością. Podobnie Przedsiębiorstwo Górnicze Silesia – prywatna spółka, która nie dostaje publicznych dotacji, a mimo to dobrze prosperuje.

To pokazywało, że się da – kiedy jest presja efektywności i realny rynek. Ale nawet ten model zaczyna się łamać, gdy w grę wchodzi polityka. 8 kwietnia 2025 roku górnicy z Bogdanki wyszli na ulice Lublina, protestując przeciwko strategii grupy Enea – właściciela kopalni – która planuje drastyczne ograniczenie zużycia węgla do 2035 roku.

Strategia ogłoszona przez grupę kapitałową Enea nie współgra z interesem Bogdanki – mówił Artur Brzozowski z „Kadry”.

Związkowcy żądają państwowych gwarancji utrzymania wydobycia, a nawet przejęcia kopalni przez Skarb Państwa. Jak ujął to Jarosław Niemiec, Przewodniczący Związku Zawodowego „Przeróbka”: „Bardzo już niedługa przyszłość przed nami”. Jak myślicie, czy uda im się obalić tę strategię?

Ale spójrzmy na fakty. Kompromis w polskim górnictwie wygląda dziś tak: ty nie strajkujesz, my nie zamykamy, podatnik zapłaci.

I teraz wracając umowy społecznej: kto zyskał na niej najwięcej? Górnicy? Tak – przynajmniej ci, którzy dotrwają do 2049. Politycy? Też – bo spokój społeczny (który obecnie swoją drogą jest lekko burzony) to zawsze parę punktów w sondażach. A kto traci? Wszyscy pozostali. Czyli podatnicy. Wszyscy dopłacają do branży, która się nie reformuje, nie inwestuje w technologie, nie szuka innowacji.

I nie chodzi o to, żeby z dnia na dzień zamknąć wszystkie szyby. Ale może warto postawić sprawę jasno: górnictwo nie może być sektorem uprzywilejowanym w nieskończoność.
Zwłaszcza że młodzi ludzie i tak nie chcą tam pracować. Średnia wieku górnika to dziś ponad 40 lat. W niektórych kopalniach – 47. Młodzi wybierają inne kierunki, inne zawody, inne realia. A my ciągle próbujemy reanimować przemysł, który sam od lat nie chce się wyleczyć.

Kto powinien zarabiać więcej: górnik czy programista? Czy Polacy powinni płacić tyle, jakby to była Dolina Krzemowa?

BiznesINFO.pl
Obserwuj nas na: