Czesi masowo wykupują ten produkt z polskich sklepów. "Wywozili całymi wózkami"

Przygraniczne sklepy w Polsce przeżywają prawdziwe oblężenie. Czesi przyjeżdżają tu po tańsze i chętnie wybierane artykuły spożywcze i gospodarcze, które znikają z półek w mgnieniu oka. Dla lokalnych klientów codzienne zakupy stają się coraz trudniejsze, a popularność tego zjawiska wciąż rośnie. Zwłaszcza jeden produkt jest celem sąsiadów zza południowo-zachodniej granicy.
Czesi wciąż szturmują polskie sklepy
Przyjazdy Czechów na zakupy do Polski nie są już niczym nowym. Od lat wykorzystują oni korzystne ceny w polskich sklepach, a dla wielu rodzin wyprawa na bazar czy do dyskontu stała się niemal weekendową tradycją. Nie zawsze chodzi wyłącznie o oszczędności — coraz częściej czescy konsumenci podkreślają, że w Polsce mają dostęp do szerszego wyboru, a także lepszej jakości produktów, szczególnie spożywczych. Turystyka zakupowa nasila się w okresach przedświątecznych, kiedy różnice w cenach i asortymencie są najbardziej odczuwalne.
Dla polskich sprzedawców to zjawisko oznacza większe obroty i stabilną klientelę. Jednak mieszkańcy przygranicznych miejscowości zaczynają dostrzegać także ciemniejsze strony. Podkreślają, że zwiększony ruch w sklepach i na parkingach utrudnia codzienne zakupy, a popularne produkty często znikają z półek, zanim zdążą je kupić lokalni klienci. To rodzi coraz większe frustracje. Co ostatnio najbardziej przyciąga czeskich konsumentów?

Jak Czesi kupują w Polsce
Czesi chętnie dzielą się swoimi zakupowymi doświadczeniami. W mediach społecznościowych powstają specjalne grupy, na których wymieniają się informacjami o najlepszych promocjach i miejscach, gdzie można kupić wybrane produkty taniej niż u siebie. Popularnością cieszą się przede wszystkim duże sieci — Lidl i Biedronka, ale ostatnio wielu czeskich konsumentów zaczęło odkrywać także mniejsze sieci, takie jak Dino.
Na takich forach często można znaleźć porady dotyczące organizacji zakupów: jak najlepiej zaplanować wyjazd, które sklepy odwiedzić i w jakich godzinach, aby uniknąć tłumów. Wspólne przejazdy całych rodzin czy grup znajomych to częsty obrazek na przygranicznych parkingach. Koszyki zapełniają się produktami w dużych ilościach, co dla czeskich kupujących ma ekonomiczne uzasadnienie — skoro pokonują kilkadziesiąt, a czasem nawet kilkaset kilometrów, to wolą zrobić zapasy na dłużej.
Dla miejscowych bywa to coraz bardziej uciążliwe. Mieszkańcy wskazują, że w weekendy sklepy przeżywają prawdziwe oblężenie, a spokojne zrobienie podstawowych zakupów staje się problemem. Wielu Polaków przyznaje, że musi wybierać się do sklepów o świcie albo jeździć do odleglejszych miejscowości.

Puste półki i kolejki. Polacy coraz bardziej sfrustrowani z powodu Czechów
Polacy coraz głośniej mówią, że mają dość zwyczajów czeskich klientów. Najczęściej powtarzany zarzut dotyczy masowego wykupywania towarów. Jeszcze kilka lat temu najchętniej kupowane były mięso, wędliny, sery czy słodycze, dziś największe zapotrzebowanie dotyczy innych, podstawowych artykułów codziennego użytku. Sprzedawcy mówią, że niektóre z nich “schodzą na pniu” i zanim dotrą do nich lokalni mieszkańcy, towaru już nie ma.
Czesi, przyjeżdżając na większe zakupy, nie ograniczają się do kilku produktów — wkładają do koszyków całe zapasy. To oznacza wykupywanie mleka, masła, makaronu czy warzyw w ilościach, które z perspektywy polskich klientów wydają się przesadzone. Używki, takie jak alkohol czy papierosy również znikają w hurtowych ilościach. Jak podkreślają mieszkańcy pogranicza, trudno jest zrobić zakupy “na bieżąco”, gdy półki zostają opróżnione przez grupy przyjezdnych.
- Śmietanę, mleko, ser czy mięso wywozili całymi wózkami. Nie było co na obiad wziąć — mówią klienci z Kudowy-Zdroju.
- Kupują ręczniki i papier toaletowy. 40 rolek u nas kosztuje ze 30 zł, a u nich 10 rolek kosztuje 30 zł. To jest różnica — relacjonują w rozmowie z “Faktem” klientki.
- Największe oblężenie jest w Biedronce i Lidlu. Przed weekendem to nie radzę tam wchodzić — dodają.
Narzekania dotyczą również zatłoczonych parkingów i długich kolejek do kas. Dla wielu polskich rodzin zakupy, które kiedyś zajmowały kilkanaście minut, dziś potrafią przeciągnąć się do godzinnego stania w tłumie. Rosnące niezadowolenie mieszkańców stawia pytanie, czy ta forma zakupowej turystyki rzeczywiście wszystkim się opłaca.



































