Nowy król drożyzny opanował sklepowe półki. Polacy sięgają głębiej do portfela, ale i tak kupują
Po miesiącach względnej stabilizacji cen inflacja ponownie pokazuje swoje oblicze, uderzając w najczulszy punkt domowych budżetów – codzienne zakupy spożywcze. Choć Polacy nauczyli się już żyć z drożyzną i polować na promocje, na sklepowych półkach pojawił się nowy, niekwestionowany "król drożyzny". To produkt absolutnie podstawowy, obecny w każdej kuchni, którego cena wystrzeliła w ostatnich tygodniach, zmuszając sieci handlowe do nerwowych i zdecydowanych ruchów.
Inflacyjny rollercoaster. Co drożeje najmocniej w 2025 roku?
Najnowsze dane Głównego Urzędu Statystycznego (GUS) za wrzesień 2025 roku nie napawają optymizmem. Choć ogólny wskaźnik inflacji (CPI) ustabilizował się na poziomie wyższym od celu NBP, oscylując w granicach 4,5-5%, to prawdziwy dramat rozgrywa się w strukturze tej inflacji. O ile ceny paliw czy energii przestały być głównym motorem wzrostów, o tyle ich wysokie koszty z opóźnionym zapłonem uderzyły w inne sektory.
W 2025 roku liderem podwyżek niezmiennie pozostaje kategoria "Żywność i napoje bezalkoholowe". To właśnie tutaj Polacy odczuwają realny spadek siły nabywczej pieniądza. W tej grupie prym wiodą warzywa, pieczywo oraz, co jest nowym trendem, tłuszcze. Po okresie spadków cen, które obserwowaliśmy w 2024 roku, gdy olej i masło taniały po wcześniejszych rekordach, teraz trend gwałtownie się odwrócił. Dane analityków rynkowych są bezlitosne – w ciągu ostatnich tygodni niektóre kategorie olejów jadalnych podrożały w hurcie o ponad 20-30%, co natychmiast znalazło odzwierciedlenie na sklepowych półkach.

Wojna cenowa w obliczu drożyzny. Jak reagują markety?
Wielkie sieci handlowe, takie jak Biedronka, Lidl czy Kaufland, znalazły się w bardzo trudnej sytuacji. Z jednej strony muszą przerzucić rosnące koszty zakupu na klienta, z drugiej – to właśnie na nich koncentruje się frustracja społeczna związana z drożyzną. Aby nie stracić klientów, markety toczą nieustanną wojnę cenową, która w 2025 roku przybrała formę precyzyjnej, chirurgicznej walki o percepcję ceny.
Reakcja sklepów na podwyżki jest dwojaka. Po pierwsze, nastąpił jeszcze silniejszy zwrot w kierunku marek własnych. Produkty te, wytwarzane na zlecenie sieci, są tańsze w produkcji (brak kosztów marketingu) i pozwalają sklepowi na utrzymanie niższej ceny końcowej i wyższej marży, stanowiąc alternatywę dla drożejących markowych odpowiedników.
Po drugie, sklepy stosują strategię agresywnych, ale mocno limitowanych promocji. Obniżki na kluczowe produkty są bardzo głębokie, ale często obwarowane warunkiem posiadania aplikacji, karty lojalnościowej lub limitem sztuk na paragon. Sklepy wolą "dopłacić" do kilku produktów, byle tylko przyciągnąć klienta do sklepu, licząc, że przy okazji kupi on inne, droższe towary.
Olej rzepakowy nowym "królem". Sklepy wprowadzają limity
Produktem, który w październiku 2025 roku zyskał miano nowego "króla drożyzny", jest olej rzepakowy. Jego cena w wielu miejscach przekroczyła psychologiczną barierę 10-11 złotych za litrową butelkę, co dla wielu konsumentów jest szokiem. Skąd ten gwałtowny wzrost?
Eksperci wskazują na nałożenie się kilku negatywnych czynników. Kluczowe okazały się kiepskie zbiory rzepaku w Europie, spowodowane niestabilną pogodą i suszą w kluczowych regionach upraw. Do tego dochodzi niestabilna sytuacja u największych światowych producentów olejów roślinnych, w tym w Ukrainie, co winduje ceny na globalnych rynkach. Wreszcie, do głosu doszły wysokie koszty energii i transportu, które uderzyły w przetwórnie.
Jak na ten szok cenowy zareagowały sieci handlowe? Dokładnie tak, jak przewidują podręczniki marketingu – użyły oleju jako "loss leadera", czyli produktu przynoszącego straty, ale przyciągającego tłumy. Wiedząc, że Polacy będą szukać tańszego oleju, Biedronka i Lidl niemal natychmiast ogłosiły promocje, oferując popularne marki oleju w cenach o kilka złotych niższych od rynkowych. Jednocześnie, aby uchronić się przed wykupieniem całego zapasu przez mniejsze sklepy lub spekulantów, wprowadzono twarde limity sprzedaży – najczęściej dwie lub trzy butelki na jeden paragon lub jedną kartę Moja Biedronka. To klasyczna obrona przed skutkami paniki rynkowej, a zarazem sygnał dla konsumentów: "u nas wciąż jest tanio, ale musicie się spieszyć".