Syndyk w ogniu: 50 milionów odzyskane, frankowicze bez szans

„Ściągnęliśmy blisko 50 milionów złotych. Ja wiem, że to kropla w morzu potrzeb w stosunku do miliarda” – mówi Marcin Kubiczek, doradca restrukturyzacyjny, w rozmowie z Natalią Ziółkowską. W szczerym wywiadzie opowiada, jak wygląda praca syndyka, dlaczego frankowicze nie zobaczą swoich pieniędzy i co różni upadłości Getin Noble Banku i Idea Banku.
Syndyk w centrum konfliktu
„Syndyk to menedżer specjalnego przeznaczenia i zadania. Można powiedzieć do zarządzania kryzysowego” – tak Kubiczek opisuje swoją rolę.
Nie jest to rola księgowego, który rozdziela majątek zgodnie z prostym algorytmem. To stanowisko, na którym spotykają się prawo, finanse i ogromne emocje.
Syndyk działa w interesie wierzycieli, a nie dłużnika. Odpowiada za decyzje, które decydują, kto odzyska swoje pieniądze, a kto zostanie z niczym. Balansuje między oczekiwaniami społecznymi, presją mediów i polityki, a twardymi ograniczeniami majątkowymi. To także zarządzanie kryzysem w najczystszej postaci – pod ciągłą presją i przy świetle reflektorów.
Frankowicze bez złudzeń
Najbardziej kontrowersyjny wątek wywiadu dotyczy frankowiczów. Kubiczek nie pozostawia wątpliwości:
„Należy liczyć się z tym, iż frankowicze nie otrzymają zwrotnie takich środków pieniężnych, jakby to był zwykły komercyjny bank w warunkach wypłacalności.”
To stwierdzenie pokazuje, jak nierówny jest system ochrony wierzycieli. W przypadku upadłości banków priorytet mają depozyty zabezpieczone przez Bankowy Fundusz Gwarancyjny, a nie zobowiązania wobec kredytobiorców. Dla tysięcy frankowiczów oznacza to brutalną rzeczywistość – nawet lata spłat nie gwarantują zwrotu pieniędzy w przypadku niewypłacalności instytucji.
Getin i Idea – dwie lekcje dla rynku
Wywiad dotyka też różnic pomiędzy dwiema głośnymi sprawami: upadłością Getin Noble Banku i Idea Banku. W pierwszym przypadku ogromna grupa frankowiczów pozostała praktycznie bez szans na odzyskanie środków. W drugim – część wierzycieli mogła liczyć na zaspokojenie roszczeń.
Kubiczek podkreśla, że takie postępowania to „maraton, nie sprint”. Choć przepisy przewidują krótkie terminy, realnie ciągną się latami. To pokazuje, że system nie jest w stanie reagować z prędkością oczekiwaną przez klientów i inwestorów. A konsekwencje są poważne – upadłości banków wpływają nie tylko na sytuację wierzycieli, ale też na stabilność i zaufanie do całego sektora finansowego.



































