Labubu to już przeszłość. Do Polski wkracza nowy hit, rodzice powinni szykować portfele

Świat kolekcjonerskich maskotek stał się areną bezlitosnej rywalizacji. Po globalnym sukcesie pewnej kultowej zabawki na horyzoncie pojawił się nowy konkurent, który zdobywa rzesze fanów i nie zamierza zwalniać. Czy to początek wielkiej rewolucji na rynku? Trend ten zaczyna docierać także do Polski, co może zmienić sposób, w jaki patrzymy na zabawki. Eksperci ostrzegają: to dopiero początek gorącego wyścigu.
Labubu opanowało świat
Moda na kolekcjonerskie maskotki jeszcze kilka lat temu wydawała się niszowym trendem, ograniczonym głównie do azjatyckich miast i fanów popkultury. Dziś jednak to globalny fenomen, o którym mówi się od Nowego Jorku po Warszawę. Zabawki te nie są już wyłącznie dziecięcymi gadżetami – kupują je także dorośli kolekcjonerzy, traktując jak inwestycję lub wyjątkowy element stylu życia.
Jednym z powodów sukcesu tego rynku jest unikalny sposób sprzedaży. Ogromną popularność zdobyła formuła „blind box”, czyli zamkniętych opakowań, w których kupujący nie wie, na jaką wersję zabawki trafi. Mechanizm ten uruchamia element zaskoczenia i sprawia, że kolekcjonowanie staje się emocjonującą grą, a nie tylko zwykłym zakupem. To właśnie dzięki temu prostemu pomysłowi branża zyskała dynamikę, o której jeszcze dekadę temu trudno było marzyć.
Warto zwrócić uwagę także na aspekt społecznościowy. W internecie powstały całe grupy wymiany i fora, gdzie kolekcjonerzy dyskutują o swoich zdobyczach i szukają brakujących egzemplarzy. Wzajemna rywalizacja i chęć „skompletowania kolekcji” sprawiają, że popyt na maskotki rośnie jeszcze szybciej.

Nowe marki chcą uszczknąć kawałek tortu
Rosnący popyt na maskotki premium sprawił, że wiele firm zaczęło inwestować w ten segment. Na rynku pojawiają się zarówno niezależni twórcy, jak i wielkie koncerny, które wcześniej specjalizowały się w klasycznych zabawkach czy akcesoriach do domu. Co więcej, w trend włączają się nawet marki luksusowe – własne maskotki w formie zawieszek stworzył, chociażby Louis Vuitton, licząc na to, że moda na designerskie gadżety przyciągnie młodszych klientów.
Chińskie przedsiębiorstwa szybko dostrzegły potencjał i to właśnie z tamtego rynku wywodzą się najwięksi gracze. Zaczęli oni intensywnie eksportować swoje produkty na cały świat, a zachodnie rynki, takie jak Stany Zjednoczone czy Europa, stają się dla nich priorytetem. To zjawisko obserwujemy także w Polsce – w sklepach i galeriach handlowych coraz częściej pojawiają się kolekcjonerskie pluszaki, a ich sprzedaż rośnie w tempie, które jeszcze niedawno wydawało się nieosiągalne.
Warto zauważyć, że kolekcjonerskie zabawki nie są traktowane jak zwykły produkt. W świadomości wielu klientów to element stylu życia, a nawet statusu. Możliwość posiadania rzadkiej edycji czy nietypowej wersji staje się powodem do dumy. Firmy, które chcą odnieść sukces, muszą więc nie tylko zaoferować ciekawy design, ale też umiejętnie budować wokół niego aurę ekskluzywności.
Starcie gigantów: Labubu kontra Wakuku
Największą furorę na świecie zrobiła maskotka Labubu, produkowana przez chiński koncern Pop Mart. Dzięki wiralowej popularności i unikalnemu designowi firma osiągnęła wartość rynkową na poziomie 56 miliardów dolarów – to więcej niż wspólna wartość takich legend branży jak Mattel i Hasbro. Sukces ten sprawił, że założyciel Pop Martu, Wang Ning, trafił na listę dziesięciu najbogatszych Chińczyków.
Labubu, charakteryzujący się nieco złowrogim uśmiechem i ostrymi zębami, występuje w wielu wersjach i rozmiarach. W ofercie znajdziemy zarówno pełnowymiarowe maskotki, jak i drobne breloczki, które można przyczepić do kluczy czy torebki. Fenomen polega nie tylko na samym wyglądzie, ale także na tym, że kolekcjonowanie poszczególnych edycji stało się swego rodzaju modą i społecznym rytuałem.

Na rynku pojawił się jednak nowy konkurent – maskotki Wakuku, stworzone przez chińskiego giganta Miniso, który niedawno powrócił na polski rynek. W przeciwieństwie do licznych podróbek Labubu, Wakuku to oryginalny projekt. Co ważne, są one znacznie tańsze, co od razu przysporzyło im popularności. Najszybciej rozprzestrzeniają się w Stanach Zjednoczonych, ale dotarły już także do Europy i Polski.
Miniso przyjęło podobną strategię sprzedaży jak Pop Mart – blind boxy i automaty vendingowe, które zwiększają emocje związane z zakupem. Jak przyznał w rozmowie z Financial Times Robin Liu, dyrektor ds. marketingu Miniso:
Z powodu ceł będziemy musieli podnieść ceny. Nasze produkty kosztują od 10 do 20 dolarów, więc nawet w przypadku podwyżek ceny będą wciąż przystępne. Co istotne, im bardziej modny i ikoniczny jest produkt, tym mniej wrażliwi na ceny są konsumenci – powiedział Robin Liu dla Financial Times.
Maskotki Wakuku trafiły już także do Polski, gdzie Miniso ponownie otworzyło sklep w Warszawie. Na półkach i w sklepach internerowych można znaleźć m.in. Wakuku Seria Surprise w cenie 55 zł oraz Seria 2 Surprise Wakuku za 35 zł. To poziom cenowy, który mocno kontrastuje z droższymi figurkami Labubu i sprawia, że nowa marka zyskuje na popularności wśród młodszych kolekcjonerów oraz osób dopiero rozpoczynających swoją przygodę z kolekcjonowaniem.
Rynek kolekcjonerskich maskotek przechodzi dynamiczną transformację. Sukces Labubu pokazał, że zabawki mogą stać się globalnym fenomenem kulturowym i biznesowym. Teraz do gry wchodzi Miniso ze swoimi Wakuku, oferując alternatywę dla droższych produktów konkurencji. Jeśli trend się utrzyma, możemy być świadkami nie tylko wzrostu wartości całej branży, ale także powstania nowych ikon popkultury. A to oznacza, że maskotki – choć niewielkie – mogą odgrywać ogromną rolę w gospodarce i kulturze masowej.



































