Ten produkt drożeje jak szalony. Polacy będą mieli problem przed Bożym Narodzeniem
Mądrze zaplanowane zakupy to dziś priorytet wielu Polaków. Wszystko przez inflację w ostatnich latach i raptownie rosnące ceny kluczowych produktów spożywczych. Właśnie szykuje się kolejny kryzys. Te istotne składniki staną się droższe tuż przed Bożym Narodzeniem, Polacy powinni się na to przygotować.
Polacy przyzwyczaili się do drożyzny
Ostatnie lata wysokiej inflacji, która mocno uderzyła w portfele, fundamentalnie zmieniły nawyki zakupowe Polaków. Staliśmy się społeczeństwem "smart shopperów”, mistrzami polowania na okazje. Jak wynika z licznych badań rynku detalicznego, ponad 80 proc. konsumentów aktywnie poszukuje promocji, a wizyta w sklepie często poprzedzona jest wnikliwą analizą gazetek reklamowych. Korzystanie z aplikacji lojalnościowych i porównywarek cenowych stało się normą, a nie wyjątkiem. Znacznie częściej sięgamy po marki własne sieci handlowych i staranniej planujemy zakupy, by ograniczyć wydatki impulsywne i marnowanie żywności. Oszczędności szukamy niemal wszędzie: w kategoriach takich jak odzież, elektronika, rozrywka poza domem czy nawet świąteczne dekoracje, które często wyciągamy z szaf sprzed lat.

Jest jednak jedna, absolutnie wyjątkowa kategoria, na której oszczędzać nie lubimy, a wręcz uznajemy to za niestosowne, czyli jedzenie na wigilijny i świąteczny stół. Boże Narodzenie w polskiej mentalności to czas, kiedy budżet domowy jest mocno nadszarpywany, ale priorytetem absolutnym pozostaje jakość i wierność kulinarnej tradycji. Wydatki na Boże Narodzenie to dla przeciętnej polskiej rodziny jeden z największych jednorazowych kosztów w roku. Koszyk zakupowy pęcznieje od produktów, które już same w sobie są drogie: ryby (szczególnie karp), suszone grzyby, orzechy, mak, wysokiej jakości bakalie. W tym zestawieniu nominalna cena jednego produktu może wydawać się drobiazgiem, ale jest to kolejna "cegiełka”, która dokłada się do rekordowo wysokiego rachunku końcowego.
To swego rodzaju fenomen socjologiczny; można zrezygnować z drogiego prezentu, ale stół musi być suty. Dlatego właśnie tak wysokie ceny tego produktu uderzają w nas wyjątkowo boleśnie. Jest to produkt o niemal zerowej elastyczności cenowej w grudniu, trzeba go kupić bez względu na cenę, by tradycji stało się zadość. To frustrujący wydatek, bo nie da się go łatwo zastąpić w kluczowych przepisach, a jego cena rzutuje na finalny koszt każdego świątecznego wypieku.
Ten produkt to polski fenomen
Paradoks obecnej sytuacji polega na tym, że Polska od lat jest absolutnym, niekwestionowanym liderem produkcji jaj w całej Unii Europejskiej. Jesteśmy “jajecznym zagłębiem” kontynentu. Nasze pogłowie kur niosek, według różnych szacunków, regularnie przekracza 50-55 milionów sztuk, co przekłada się na roczną produkcję wynoszącą około 11-14 miliardów jaj. Statystycznie produkujemy ich znacznie więcej, niż jesteśmy w stanie sami skonsumować, bowiem krajowe spożycie szacuje się na ok. 160-170 sztuk na osobę, podczas gdy produkcja pozwalałaby na konsumpcję około 290 sztuk.
Ta gigantyczna nadwyżka, sięgająca nawet 30-40 proc. całkowitej produkcji, trafia na eksport, głównie na wymagające rynki unijne, takie jak Niemcy, Holandia czy Włochy. Jesteśmy kluczowym graczem, który stabilizuje europejski rynek. Niemiecki czy holenderski kontrahent często jest w stanie zaoferować polskiemu producentowi nie tylko wyższą cenę "tu i teraz”, ale również gwarancję odbioru w ramach stabilnych kontraktów długoterminowych, co dla farmera oznacza bezpieczeństwo finansowe.

Jednak ta silna pozycja eksportowa w obecnej, kryzysowej sytuacji, staje się mieczem obosiecznym dla krajowego konsumenta. Zanim jednak dojdziemy do przyczyn drożyzny, warto uświadomić sobie skalę świątecznego zapotrzebowania. Jaja w tradycyjnym cukiernictwie to nie tylko składnik, to absolutny fundament. To one, dzięki swoim unikalnym właściwościom, decydują o sukcesie wypieku. Lecytyna zawarta w żółtku działa jak naturalny emulgator, wiążąc tłuszcz z wodą i tworząc gładką, aksamitną strukturę ciasta. Ubite białka to z kolei najlepszy naturalny środek spulchniający, wprowadzający do masy powietrze, bez którego sernik nie byłby puszysty, a beza nie uniosłaby się. Jaja dodają wilgoci, koloru i bogactwa smaku. Dlatego trudno wyobrazić sobie świąteczny stół bez puszystego jak chmurka sernika, ciężkiego od bakalii keksa, wilgotnego makowca czy aromatycznych, domowych pierników. Do tego dochodzą kruche ciasteczka, a także jaja jako kluczowy składnik domowego majonezu do sałatki jarzynowej. Każdy z tych specjałów wymaga użycia co najmniej kilku, a często kilkunastu jaj, które są podstawowym spoiwem i gwarantem udanych, tradycyjnych potraw.
Zobacz też: Auchan sprzedaje centra handlowe w Polsce. Wiadomo, kto je przejmie
Ceny tego produktu idą w górę tuż przed Bożym Narodzeniem
Gwałtowny wzrost kwot za jaja na sklepowych półkach nie jest ani przypadkiem, ani efektem spekulacji sieci handlowych. Ceny znacząco wzrosły w porównaniu z ubiegłym rokiem, jaja klasy M podrożały o 60 proc., a klasy L o 50 proc. Obecnie na rynku hurtowym za jaja klatkowe klasy M trzeba zapłacić około 65 groszy za sztukę, a za klasę L 75 groszy. Jeszcze droższe są jaja ściółkowe, których ceny sięgają 70 groszy za M i 80 groszy za L.
Eksperci, w tym analitycy rynkowi oraz Krajowa Izba Producentów Drobiu i Pasz, wskazują na splot kilku wyjątkowo niekorzystnych czynników, które uderzyły w rynek niemal jednocześnie. Fundamentem problemu jest znaczące zmniejszenie pogłowia kur niosek, i to nie tylko w Polsce, ale w całej Unii Europejskiej. Jest to po części efekt strukturalny, związany z kosztowną transformacją branży i odchodzeniem od chowu klatkowego (jaja “trójki”) na rzecz droższych w utrzymaniu systemów ściółkowych (”dwójki”) i wolnowybiegowych ("jedynki”).
Jednak czynnikiem, który zadał rynkowi najsilniejszy cios, jest ptasia grypa (HPAI). Wirus ten dziesiątkuje europejskie fermy, a Polska, ze względu na dużą koncentrację produkcji, jest niestety w czołówce krajów dotkniętych tym problemem. Problem HPAI jest szczególnie dotkliwy, ponieważ nasila się zwykle w okresie jesienno-zimowym, wraz z migracją dzikich ptaków, co idealnie zbiega się w czasie ze szczytowym, świątecznym wzrostem popytu. Wykrycie nawet jednego ogniska HPAI oznacza bezwzględną konieczność likwidacji całego stada, liczącego często setki tysięcy kur. Odbudowa takiego pogłowia trwa wiele miesięcy i kosztuje fortunę, rosną bowiem nie tylko koszty dezynfekcji, ale i ceny zakupu nowych piskląt.
Jaj po prostu nie ma. Nie daliśmy rady odbudować stad po chorobach zakaźnych, które je wcześniej zdziesiątkowały. Nie da się, jak to ma miejsce na przykład w fabryce, odtworzyć potencjału produkcyjnego w kilka tygodni. W rolnictwie zajmuje to długie miesiące, a teraz dodatkowo ten proces został przerwany przez nowe ogniska chorób drobiu – zaznacza w rozmowie z WP Finanse Katarzyna Gawrońska, szefowa Krajowej Izby Producentów Drobiu i Pasz.