Dzieci, czas i fundusze ETF. Jak zmienić strategię i zarabiać?
Wielu inwestorów zaczyna swoją przygodę na rynkach finansowych od marzeń o spektakularnych stopach zwrotu, spędzając długie godziny na analizie technicznej i fundamentalnej poszczególnych spółek. Życie jednak brutalnie weryfikuje te plany, zwłaszcza gdy rodzina zaczyna się powiększać, a doba nie chce się rozciągnąć. Czy można skutecznie budować majątek, mając deficyt czasu? Artur Wiśniewski z Atlas ETF udowadnia, że zmiana podejścia z aktywnego na pasywne bywa nie tylko koniecznością, ale i finansowym ratunkiem dla domowego budżetu.
Od stockbrokera do stockbroke, czyli cena czasu w inwestycjach
Na początku giełdowej drogi dominuje chaos, a portfel inwestycyjny rzadko kiedy budowany jest pod konkretny cel finansowy. Dopiero z czasem przychodzi refleksja i konieczność dopasowania strategii do realiów życia. Jak zauważa w rozmowie z Biznes.info Artur Wiśniewski, założyciel portalu Atlas ETF, przy czwórce dzieci perspektywa zmienia się diametralnie, a z popularnego określenia „stockbroker” (makler giełdowy) bliżej jest mu do żartobliwego „stockbroke” (bankrut giełdowy), co oddaje skalę wyzwań finansowych dużej rodziny. Ewolucja inwestora często prowadzi od fascynacji „cherry pickingiem”, czyli selekcją poszczególnych spółek wzrostowych, w stronę rozwiązań systemowych, które nie wymagają ciągłego monitorowania rynku.
Kluczowym momentem dla wielu aktywnych graczy jest chwila, w której rzetelnie przeliczą oni swoje zyski. Wiśniewski przyznaje, że choć jego wyniki z aktywnego inwestowania przewyższały szeroki rynek, to po uwzględnieniu „kosztu czasu” poświęconego na analizy, rezultat przestawał być rewelacyjny. Godziny spędzone przed monitorem mają swoją wymierną cenę, którą należy odjąć od wypracowanej stopy zwrotu. To właśnie ten rachunek ekonomiczny sprawia, że fundusze ETF (Exchange Traded Funds), odwzorowujące zachowanie całych indeksów giełdowych, stają się naturalnym wyborem dla osób ceniących swój czas. Wygoda i automatyzacja procesu inwestycyjnego pozwalają odzyskać bezcenne zasoby, które można przeznaczyć na rozwój zawodowy lub życie prywatne, co w długim terminie może przynieść wyższe korzyści niż próba pokonania giełdowych indeksów o kilka punktów procentowych.
Paradoks rodzicielstwa a budowa kapitału na przyszłość
Posiadanie potomstwa to dla inwestora broń obosieczna, tworząca swoisty paradoks. Z jednej strony dzieci stanowią najsilniejszą motywację do pomnażania majątku i zwiększania zarobków, z drugiej zaś są największą przeszkodą w realizacji tych planów ze względu na koszty i zaangażowanie czasowe. Prozaiczne czynności domowe, takie jak parowanie skarpet dla sześcioosobowej rodziny, potrafią pochłonąć cenne godziny, które kiedyś przeznaczane były na analizę wykresów czy raportów finansowych. Mimo to, chęć zapewnienia bezpieczeństwa finansowego bliskim pozostaje jednym z głównych motorów napędowych decyzji inwestycyjnych, zaraz obok gromadzenia środków na emeryturę.
Skuteczne inwestowanie przekłada się bezpośrednio na jakość życia rodziny. Dochody z rynków finansowych mogą pokrywać czesne za prywatne szkoły czy przedszkola, co staje się standardem, z którego trudno zrezygnować w razie spadku bieżących przychodów z pracy zawodowej. Warto jednak pamiętać, że nawet najlepsze instrumenty finansowe, takie jak IKE czy IKZE, nie rozwiążą systemowych problemów demograficznych. Inwestowanie w siebie i własne kompetencje pozostaje pierwszym i najważniejszym krokiem, dopiero w drugiej kolejności należy myśleć o budowaniu poduszki finansowej na „czarną godzinę” czy przyszłość dzieci. Historia pokazuje, że okresy intensywnych wydatków na rodzinę mogą znacząco spowolnić efekt kuli śnieżnej w budowaniu majątku, a nierzadko wymagają budowania go niemal od nowa po sfinansowaniu kluczowych potrzeb życiowych, takich jak budowa domu.
Gorączka złota i dylemat między fizycznym kruszcem a papierem
W okresach niepewności geopolitycznej i wysokiej inflacji inwestorzy instynktownie zwracają się ku bezpiecznym przystaniom. Ilość stoisk z metalami szlachetnymi na konferencjach branżowych często działa jak wskaźnik sentymentu rynkowego – im więcej wystawców oferujących złoto, tym bliżej możemy być lokalnego szczytu notowań. Zainteresowanie to widać również w statystykach wyszukiwań instrumentów finansowych. Choć fundusze inwestujące w spółki wydobywcze (górników złota) wypadły ostatnio z pierwszej dziesiątki najpopularniejszych aktywów, to samo złoto w formie instrumentów ETC (Exchange Traded Commodities) wciąż cieszy się niesłabnącym powodzeniem, ustępując jedynie globalnym akcjom rynków rozwiniętych.
Dylemat między „złotem papierowym” a fizycznym dzieli inwestorów na dwa obozy. Zwolennicy fizycznego kruszcu argumentują, że w razie skrajnego kryzysu czy konieczności nagłej emigracji, sztabka w kieszeni daje realne poczucie bezpieczeństwa. Jednak dla osób traktujących złoto wyłącznie jako element dywersyfikacji portfela (zabezpieczenie przed zmiennością, a nie apokalipsą), forma „papierowa” jest znacznie wygodniejsza. Instrumenty finansowe oparte na złocie są łatwo podzielne, płynne i nie generują problemów z przechowywaniem czy spreadami przy odsprzedaży u dealera. Artur Wiśniewski podkreśla, że nie ma problemu z nazywaniem rzeczy po imieniu – „złoto papierowe” to tylko zapis cyfrowy, ale dla wielu strategii inwestycyjnych jest on w zupełności wystarczający i bardziej efektywny niż fizyczny metal. Ostateczny wybór zależy więc nie tyle od potencjalnej stopy zwrotu, co od funkcji, jaką ten kruszec ma pełnić w naszym życiowym planie awaryjnym.