Wyszukaj w serwisie
polska i świat praca handel finanse Energetyka Eko technologie
BiznesINFO.pl > Polska i Świat > Rok z koronawirusem. "Ręczne sterowanie zawsze prowadzi do katastrofy"
Radosław Święcki
Radosław Święcki 04.03.2021 01:00

Rok z koronawirusem. "Ręczne sterowanie zawsze prowadzi do katastrofy"

Rok temu wykryto w Polsce pierwszy przypadek koronawirusa
pexels

Z tego artykułu dowiesz się:

  • Rok temu wykryto pierwszy przypadek koronawirusa w Polsce

  • Ile osób zachorowało i zmarło z powodu wirusa

  • Jakie błędy popełnił rząd w walce z pandemią

Rok z koronawirusem. Zaczęło się 4 marca 2020 r. po 8.00

- Koranowirus w Polsce. Minister zdrowia Łukasz Szumowski potwierdził podczas porannej konferencji prasowej pierwszy przypadek koronawirusa – informację tej treści zamieściliśmy dokładnie rok temu tuż po godz. 8.00.

- To pacjent w województwie lubuskim, leży w szpitalu w Zielonej Górze. Czuje się dobrze, wszystkie procedury zadziałały zgodnie z tym, jak powinny działać – informował ówczesny minister zdrowia, dodając, że zarażony pacjent przyjechał do Polski z Niemiec.

Był to pierwszy z ponad 1,7 mln dotychczas wykrytych przypadków zakażeń koronawirusem (stan na 3 marca – 1 735 406). 8 dni później poinformowano o pierwszym zgonie spowodowanym nowym wirusem (zmarłą była 57- letnia mieszkanka Czapur w woj. wielkopolskim), pierwszym z jak dotąd prawie 45 tys.

Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że rok temu zmieniło się nasze życie. Lada dzień ogłoszono zamknięcie szkół, później zamknięto restauracje i kawiarnie, zakłady fryzjerskie, siłownie, zakazano organizacji imprez, wprowadzono limity klientów w sklepach, limity wiernych w kościołach (w pewnym momencie liczba uczestników uroczystości pogrzebowych nie mogła przekraczać pięciu osób).

W kwietniu wprowadzono nakaz zasłaniania nosa i ust, a w celu rozładowania kolejek w sklepach wprowadzono godziny dla seniorów. W tamtym miesiącu obowiązywały najostrzejsze restrykcje zgodnie z którymi de facto nie można było bez ważnej potrzeby - jak udanie się do pracy (kto tylko mógł jeszcze w marcu zaczął pracować zdalnie), czy po najpotrzebniejsze zakupy – opuszczać domu. Pod znakiem takich właśnie restrykcji przebiegała ubiegłoroczna Wielkanoc, dla wielu były to pierwsze samotne bądź w bardzo wąskim gronie święta, bez święcenia pokarmów, czy porannej rezurekcji.

Choć zakażeń nie brakowało, od maja stopniowo wracaliśmy do normalności, sukcesywnie odmrażano kolejne branże. Wracały restauracje, siłownie, fryzjerzy, w pewnym momencie zezwolono nawet na organizację wesel. Wakacje upłynęły w miarę normalnie, a w trakcie ich drugiego półmetka rząd bił się z myślami, czy wraz z początkiem września zezwolić na powrót uczniów do szkół. Zezwolono.

[EMBED-11]

Nie brakuje opinii, że wznowienie nauki stacjonarnej spowodowało znaczący przyrost nowych zakażeń jesienią, choć są głosy, że i bez tego druga fala pandemii zebrałaby swoje żniwo. W listopadzie liczba dziennych zakażeń zbliżała się do 30 tys. Jeszcze w drugiej połowie października rząd przywrócił większość wiosennych obostrzeń, spośród których znacząca część obowiązuje do dziś.

Koronawirus po roku

Dziś chcielibyśmy pisać o tym co zaczęło się rok temu jak o zdarzeniu, które choć jest przykrą historią, to na szczęście jest już za nami. Jak jednak wiemy, koronawirus - nie tylko w Polsce - codzienność zdominował w najlepsze, wzbiera trzecia fala, pojawiają się nowe mutacje, zakażeń przybywa (wczoraj było ich ponad 15 tys., najwięcej od listopada zeszłego roku). Wydaje się jednak, że u wielu z nas nie ma już tego strachu co rok temu, strachu przed nieznanym.

Zamiast tego jest zmęczenie obostrzeniami, w wielu wypadkach ich lekceważenie, ale też poczucie niezrozumienia, które – jeśli spojrzeć na niektóre poczynania rządu – wydaje się... zrozumiałe. Nie wyjaśniono bowiem, czemu obostrzenia dotyczą konkretnych branż, podczas gdy inne mogą spokojnie funkcjonować. Nie wyjaśniono też czemu jeszcze tydzień temu przyłbice czy szaliki mogły służyć jako nakrycie twarzy, a dzisiaj już nie, choć o ich wadliwości wiadomo już od zeszłego roku. Podobnych przykładów jest więcej. Pojawia się poczucie chaosu i przekonanie, że rządzący nad pandemią nie panują.

- Mieliśmy to nieszczęście, że początek pandemii w Polsce był skorelowany z kalendarzem wyborczym. Przypomnę, że na 10 maja, a więc dwa miesiące po wykryciu pierwszych przypadków koronawirusa zaplanowano I turę wyborów prezydenckich. I mimo tego co się działo, wszystko podporządkowano temu, by wybory się odbyły – przypomina w rozmowie z Biznes Info dr Mirosław Oczkoś, ekspert ds. wizerunku i marketingu politycznego.

Jak wspomniano, obostrzenia były znoszone w maju. Po wielu zawirowaniach politycznych zdecydowano, że zaplanowanych na 10 maja wyborów prezydenckich nie będzie. Zostały one przesunięte na koniec czerwca. Powstało więc wrażenie, że rząd luzuje restrykcje, udowadniając w ten sposób, że wygrywa z pandemią, co miało przełożyć się na poparcie dla Andrzeja Dudy. Jak zauważał redaktor Andrzej Stankiewicz, Polska przyjęła wówczas model szwedzki w walce z pandemią. Zarzucono go, gdy zakażenia dramatycznie rosły, a wprowadzając obostrzenia nie trzeba było już się przejmować wyborami.

„Na samej taktyce nie da się pociągnąć zbyt długo”

Oczkoś w rozmowie z naszym portalem zauważa, że rządzący od samego początku nie mają jednolitej polityki dotyczącej walki z pandemią. - Jeżeli już pojawia się jakaś taktyka, to tylko doraźnie. Ale na samej taktyce nie da się pociągnąć zbyt długo. Konieczna jest strategia, a tej brakuje, co widzimy niemal każdego dnia. Dobrym tego przykładem jest historia ze szczepionką AstraZeneca: rządzący jednego dnia mówią, że przeznaczona jest dla osób do 65. roku życia, po czym okazuje się, że mogą z niej skorzystać również starsi. Podobnie wyglądała sytuacja ze szczepieniem nauczycieli i wykładowców, nie mówiąc już o obostrzeniach, które dotyczą chociażby restauracji, czy hoteli, ale kasyn już nie. To budzi niezrozumienie – tłumaczy ekspert.

Ekipa rządząca od niemal roku podkreśla, że choć popełnia błędy w walce z pandemią, to sytuacja w Polsce nie wygląda źle na tle innych państw. Argument ten podnosił niedawno Łukasz Szumowski w rozmowie z Polsat News, pierwszym telewizyjnym wywiadzie, jakiego udzielił po dymisji. - To popularna taktyka: mówimy, że u nas może nie jest byt dobrze, ale gdzie indziej jest jeszcze gorzej. Tylko, że marne jest to pocieszenie dla osób, którym zachorował bądź zmarł ktoś bliski. Polacy w pewnych kwestiach pozostają konserwatywni, w tym w kwestiach związanych ze zdrowiem i z życiem. Jeśli zatem widzą, że choruje ktoś z ich bliskiego otoczenia, to nie ma dla nich znaczenia – może poza największymi wyznawcami obecnej ekipy - kto rządzi, ale to, że nie ma testów, czy szczepionek – komentuje dr Oczkoś.

„Ręczne sterowanie zawsze prowadzi do katastrofy”

Co rząd mógł zrobić lepiej? Według eksperta należało wprowadzić już na samym początku stan klęski żywiołowej. - Rządowi łatwiej by się tym wszystkim zarządzało, gdyby już w marcu zeszłego roku wprowadził stan klęski żywiołowej. Wtedy byłyby opracowane procedury zgodnie z którymi należy działać. A tak mieliśmy ręczne sterowanie, które zawsze prowadzi do katastrofy – podkreśla dr Oczkoś.

W rozmowie z ekspertem poprosiliśmy go również o wskazanie błędów stricte wizerunkowych i marketingowych obecnej ekipy w zarządzaniu pandemią. Oczkoś bez wahania wskazuje na słynną wypowiedź premiera Mateusza Morawieckiego z lipca zeszłego roku, w której zachęca do głosowania w wyborach prezydenckich, podkreślając, że wirusa „już nie trzeba się bać”. - To było fatalne wystąpienie. Położono doraźne korzyści polityczne nad zdrowiem Polaków – ocenia ekspert.

Oczkoś zwraca jednak uwagę, że polscy politycy w obliczu pandemii, ale też wielu wcześniejszych tragicznych wydarzeń nie popełniają błędu Włodzimierza Cimoszewicza z powodzi tysiąclecia z 1997 roku. Przypomnijmy, że ówczesny premier użył wówczas słów „trzeba się było ubezpieczyć”, wobec osób, którym powódź odebrała dorobek całego życia. Tamta wypowiedź w ocenie wielu komentatorów mogła przyczynić się do utraty władzy przez SLD w przeprowadzonych dwa miesiące po powodzi wyborach parlamentarnych. Politycy – jak wskazuje ekspert – wyciągnęli wnioski i pilnują się, by swoimi wypowiedziami nie urazić poszkodowanych przez różnego rodzaju tragedię.

- Tym razem jakichś niezręcznych wypowiedzi raczej nie było. Przypominam sobie jedynie wypowiedź wicepremiera Sasina, który sugerował, że lekarze nie przykładają się należycie do swoich obowiązków, podczas gdy większość harowała w tym czasie w szpitalach. Nie zostało to jednak specjalnie rozdmuchane. Generalnie od czasu Cimoszewicza, politycy czy to przy powodziach, czy trąbach powietrznych, czy teraz przy pandemii pilnują się, by w swoich wypowiedziach nikogo nie urazić, nie zlekceważyć – mówi dr Oczkoś.