Wyszukaj w serwisie
polska i świat praca handel finanse Energetyka Eko technologie
BiznesINFO.pl > Polska i Świat > Trump założył konto na radykalnym serwisie. Błyskawiczna reakcja Google'a
Konrad Karpiuk
Konrad Karpiuk 10.01.2021 01:00

Trump założył konto na radykalnym serwisie. Błyskawiczna reakcja Google'a

Parler zablokowany przez Google
Wikimedia Commons Gage Skidmore CC2.0

Z tego artykułu dowiesz się:

  • Dlaczego Parler jest oblężony przez zwolenników Donalda Trumpa

  • Jak zareagowały na to Google i Apple

  • Dlaczego powinniśmy się niepokoić działaniami dużych korporacji

Donald Trump założył konto w serwisie Parler.

Parler został uruchomiony w 2018 roku przez Johna Matze. Jednym z głównych założeń portalu jest brak umotywowanej względami politycznymi cenzury treści. Gdy konto w sieci społecznościowej założył Donald Trump, zainteresowanie siecią społecznościową wzrosło, szczególnie wśród prawicowych, amerykańskich wyborców.

Niedawno były prezydent USA stracił swoje konta na Facebooku, Instagramie i Twitterze, co było pokłosiem głośnego ataku jego wyborców na Kapitol. Choć jak zauważa Rzeczpospolita, o Parlerze głośniej zrobiło się jeszcze w listopadzie 2020 roku, gdy założyła na nim konto znana z konserwatywnych poglądów miliarderka Rebekah Mercer.

Google i Apple natychmiast zareagowały

Google w reakcji na ruch Trumpa, zawiesiło Parlera w sklepie Play. Gigant technologiczny stwierdził, że na niezależnej platformie pojawiły się wpisy "wzywające do przemocy" oraz zachęcające do dalszej eskalacji przemocy po zamieszkach w Kapitolu. Kara od Google zakończyłaby się wtedy, gdy Parler wprowadziłby moderację treści.

Również Apple zapowiedział usunięcie Parlera ze swojego sklepu z aplikacjami. Alternatywny portal społecznościowy, żeby uniknąć konsekwencji, musi w ciągu 24 godzin przedstawić szczegółowy plan zaostrzenia moderacji.

Serwis CNBC twierdzi, że na Parlerze pojawiły się wpisy, które m.in. zachęcały do przyniesienia broni na zaprzysiężenie Joe Bidena na prezydenta. Ponadto we wpisach miały pojawiać się wzmianki "plutonach egzekucyjnych".

Parler odpowiada. Twierdzi, że to próba cenzurowania treści

Na temat działań Google i Apple wypowiedziała się dyrektor Parler, Amy Peikoff. Stwierdziła, że korporacje próbują cenzurować medium społecznościowe ze względów politycznych. Komentarza udzielił również właściciel portalu, John Matze.

- Kierując się taką samą logiką Apple musi być odpowiedzialny za wszystko, co robi się z jego telefonami. Za każda bombę w samochodzie, za każdą nielegalną rozmowę, za każde przestępstwo popełnione za pomocą iPhone’a. Standardy, których się nie stosuje wobec Twittera, Facebooka czy Apple są stosowane wobec Parlera - mówił Matze.

Cenzura, czy lobbing? Niepokojące wpływy Google i Apple

Parler reklamuje się jako "sieć społecznościowa wolności słowa", a sam właściciel portalu deklaruje się jako libertarianin. Pytanie jednak, czy wolność słowa ma swoje granice i jeśli tak, to gdzie one są? W prawie istnieje takie pojęcie jak nawoływanie do przestępstwa, dlatego teoretycznie usuwanie kont osób mogących stanowić potencjalne zagrożenie, zdaje się być formą neutralizacji niebezpieczeństwa. Problem w tym, że może cenzura działa w obie strony.

Niezależnie od tego, jakie ma się poglądy polityczne, trudno nie zwrócić uwagi na to, jak ogromny wpływ na rzeczywistość społeczną mają wielkie korporacje. Google, czy Apple wykluczając Parlera, mogą sprawić, że portal niemal zniknie z internetu i pozostanie jedynie "dla wtajemniczonych" (co potencjalnie może być jeszcze bardziej niebezpieczne przez brak społecznego nadzoru i powiększanie baniek informacyjnych).

Teoretycznie Facebook, czy Google to prywatne korporacje, więc mają pełne prawo usunąć Parlera, czy nawet konto prezydenta USA. Jednak wpływ gigantów technologicznych na życie i dyskurs społeczny zaczyna być niepokojący. Właściwie jednym ruchem, korporacja może uciszyć nieprzychylne im osoby. Niedawno uwagę na to, zwróciła lewicowa aktywistka, Maja Staśko.

- Konto Trumpa spadło z Twittera. Pierwsza reakcja: no nareszcie. Ale prawda jest taka, że skoro prezydent USA mógł zostać zbanowany, to każdy z nas może. Bo napisze coś, co nie spodoba się miliarderom-wlaścicielom social mediów. Np. że wielkie korporacje powinny być bardziej opodatkowane, a kasa iść na ochronę zdrowia, a nie na miliarderów. Albo że sprzedawanie naszych danych jest naruszeniem praw człowieka - zauważyła aktywistka na Facebooku.