Wyszukaj w serwisie
polska i świat praca handel finanse Energetyka Eko technologie
BiznesINFO.pl > Polska i Świat > Nazywano ją Żelazną Damą polskiej polityki. Mija 5 lat od śmierci byłej minister finansów
Radosław Święcki
Radosław Święcki 05.04.2021 02:00

Nazywano ją Żelazną Damą polskiej polityki. Mija 5 lat od śmierci byłej minister finansów

Dziś 5 rocznica śmierci Zyty Gilowskiej
Ministerstwo Finansów

Z tego artykułu dowiesz się:

  • 5 lat temu zmarła Zyta Gilowska

  • Jakie były powody jej odejścia z PO, a następnie przejścia w szeregi PiS

  • Jakim prezentem premier przekonał Gilowską do pozostania w rządzie

5. rocznica śmierci Zyty Gilowskiej

Gdy 5 lat temu wczesnym popołudniem nadeszła informacja o śmierci Zyty Gilowskiej, smutek zapanował po wszystkich stronach sceny politycznej. Wśród tych, którzy żegnali byłą minister byli zarówno Jarosław Kaczyński jak i Donald Tusk.

- W bezpośrednim kontakcie była osobą sympatyczną, pełną pomysłów, błyskotliwą, potrafiącą mówić na różne tematy. Czasem ją cytowałem. Zdarzało się, że miałem do niej pretensje, bo jej sformułowania bywały ostre. Ale było w niej coś takiego, że była zdecydowana i wymagająca, a jednoczesnej wyjątkowo wręcz urocza – wspominał Gilowską prezes PiS. - Odeszła Zyta Gilowska, jedna z najbardziej wyrazistych postaci polskiej polityki. Smutny dzień – napisał na Twitterze Donald Tusk, którego polityczne drogi rozeszły się z Gilowską niemal dokładnie 11 lat wcześniej w atmosferze skandalu.

Z kolei Kazimierz Marcinkiewicz, w którego rządzie Gilowska po raz pierwszy objęła tekę ministra finansów, podkreślał, że odeszła „Żelazna Dama” polskich finansów i polskiej polityki.

Choć Zyta Gilowska zaczęła przygodę z polityką na początku lat 90. (przez 8 lat była radną rady miejskiej w Świdniku), to przełom w jej politycznej karierze nastąpił dokładnie 20 lat temu. W wyborach parlamentarnych 2001 wywalczyła mandat poselski i zadebiutowała w Sejmie wraz z debiutującą na scenie politycznej Platformą Obywatelską. Ugrupowanie powstało zaledwie kilka miesięcy przed wyborami i w głosowaniu uzyskało drugi wynik, ustępując jedynie mocnemu wtedy Sojuszowi Lewicy Demokratycznej.

Gwiazda Platformy

O ile pierwsze wybory były dla PO sporym sukcesem, to już pierwsze miesiące funkcjonowania w nowym Sejmie trudno uznać dla partii za udane. Ugrupowanie było mało widoczne, jej liderom trudno było przebić się w sejmowych starciach z Andrzejem Lepperem czy Romanem Giertychem. W trudnym dla Platformy czasie – przed eksplozją popularności Jana Rokity w komisji rywinowskiej - ratowała ją właśnie Zyta Gilowska.

Była ekonomiczną twarzą partii i reprezentowała ją w trakcie gorących sejmowych dyskusji na tematy gospodarcze. Była ostra, zaczepna, dowcipna. Potrafiła wyprowadzić z równowagi opanowanego zwykle Marka Belkę, który na jej uwagi, że dokonuje cięć budżetowych „kosztem najuboższych”, z sejmowej mównicy zacząć przedrzeźniać posłankę. Niemniej emocjonujące były sejmowe potyczki Gilowskiej z następcą Belki Grzegorzem Kołodką, któremu zarzucała, że zamiast przedstawiać projekt ustaw budżetowych „wygłasza homilię”.

Cięty język Gilowskiej budził zainteresowanie mediów. W pewnym momencie posłanka PO nie wychodziła z radia i telewizji, wypowiadając się już nie tylko na tematy związane z ekonomią. Jej popularność w partii rosła, co nie mogło podobać się jej władzom.

Początki PO większości kojarzą się z tzw. trójką tenorów, czyli Donaldem Tuskiem, Maciejem Płażyńskim i Andrzejem Olechowskim. Nieco mniej pamięta się dziś drugi triumwirat w historii partii, jaki miał miejsce przed wyborami w 2005 roku, w których Platforma uchodziła za faworyta. Ów triumwirat poza Tuskiem i będącym na fali popularności w związku ze wspomnianą komisją ds. afery Rywina Rokitą, tworzyła właśnie Gilowska. Gdy na początku maja 2005 roku Tusk ogłaszał start w wyborach prezydenckich zwracała się do niego „Donald, bracie”. Kilka tygodni później była poza partią.

Gilowska opuściła Platformę, gdy władze ugrupowania chciały postawić ją przed sądem koleżeńskim w związku z oskarżeniami o nepotyzm. Parlamentarzystka miała zatrudnić w swoim biurze poselskim swoją synową. Decyzję partii Gilowska potraktowała jako chęć upokorzenia i zdecydowała się sama opuścić jej szeregi.

Rozstanie PO z Gilowską poróżniło komentatorów. Według części z nich Platforma pokazała się jako partia wysokich standardów, która potrafi karać najbardziej znanych działaczy za stosunkowo niewielkie przewinienia, podczas gdy skompromitowany aferami SLD zawzięcie broni swoich ludzi. Inni dowodzili, że pozbywając się popularnej posłanki PO odbiera sobie szansę na wygraną w wyborach. Nie brakowało również głosów, iż sprawa nepotyzmu jest tylko pretekstem do pozbycia się Gilowskiej, która za sprawą wspomnianej popularności może chcieć powalczyć w przyszłości o przywództwo w partii.

Późniejsze relacje wskazują, że ostatni scenariusz był najbliższy prawdzie. W biurze Gilowskiej pracowała jej synowa, ale gdy posłanka zatrudniała kobietę, ta nie znała jeszcze syna polityczki. Liderzy PO, w tym Tusk o wszystkim doskonale wiedzieli. Nie wiedzieli natomiast, że Gilowska wróci do polityki i to najtrudniejszym dla Platformy momencie.

Z PO do PiS

W styczniu 2006 roku PO wciąż nie może pogodzić się z niespodziewaną podwójną porażką w wyborach prezydenckich i parlamentarnych, a jej niedawna gwiazda zostaje właśnie wicepremierem i ministrem finansów w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza. Pierwszy premier w rządzie PiS po fiasku koalicji z Platformą postanowił stworzyć wrażenie, że choć partii Tuska w rządzie nie ma, to są w nim ludzi z nią kojarzeni, co miało pomóc PiS w pewnym wygraniu planowanych w owym czasie przedterminowych wyborów parlamentarnych.

Gilowska pełniła funkcję ministra finansów od początku 2006 roku do jesieni 2007 roku, z trzymiesięczną przerwą spowodowaną problemami lustracyjnymi (w czasie tej przerwy doszło do zmiany premiera – Marcinkiewicza zastąpił Jarosław Kaczyński). W trakcie ponad 1,5 rocznego urzędowania Gilowska zapisuje się w historii jako minister finansów, który obniżył składkę rentową i zlikwidował trzecią, górną stawkę PIT.

Wielu ekspertów podkreślało, że dokonane przez nią posunięcia pozwoliły przejść Polsce suchą stopą przez kryzys gospodarczy, jaki wybuchł jesienią 2008 roku. Ale ministrowanie Gilowskiej spotykało się również z krytyką, pojawiały się głosy, że w obliczu takiego a nie innego zaplecza politycznego nie może rozwinąć skrzydeł, a także, że jest dla rządu PiS bardziej wzmocnieniem politycznym niż merytorycznym.

- Zyta Gilowska nie spodziewała się, jak praca w Ministerstwie Finansów może być trudna, jak trudno jest zapanować nad tym zasiedziałym od lat personelem, tym tysiącem urzędników, często o różnych lobbystycznych powiązaniach – wspominał w książce „Kulisy władzy” Kazimierz Marcinkiewicz, zdradzając jednocześnie, że musiał kilkukrotnie odwodzić Gilowską od dymisji o czym za chwilę.

Gilowska kończy karierę wraz z pierwszymi rządami PiS

Ostatecznie Gilowska pełniła urząd ministra finansów do listopada 2007 roku. Pożegnała się z urzędem po przegranej PiS w przedterminowych wyborach parlamentarnych i w zasadzie zakończyła wtedy polityczną karierę. Co prawda dostała się do nowego Sejmu, ale po kilku tygodniach złożyła mandat tłumacząc to względami osobistymi (już wtedy mówiło się o jej problemach zdrowotnych).

W późniejszym okresie zasiadała w Radzie Polityki Pieniężnej, jej nazwisko co jakiś czas wracało, gdy będące w opozycji PiS szukało kandydata na premiera w ramach konstruktywnego wotum nieufności wobec rządu Donalda Tuska. Gilowska zmarła 5 kwietnia 2016 roku w wieku 66 lat.

Na koniec, jedna z historii, jaką opowiedział o Zycie Gilowskiej Kazimierz Marcinkiewicz w swoich wspomnieniach:

"Pamiętam, że któregoś razu przyszła, już nie wytrzymywała napięcia i trudów pracy, naprawdę miała łzy w oczach, już miała tego wszystkiego dosyć – ciężka praca, mało snu, kłopoty w resorcie, jeszcze ataki jakiegoś dziennikarza, niezrozumienie wśród współpracowników i urzędników. Usiadła, zapaliła papierosa, narzeka, opowiada, jak to jest strasznie ciężkie, no i że ona dalej nie może, że odchodzi, chce spokojnego życia, nie jest w stanie zapanować nad tyloma sprawami, ma już serdecznie wszystkiego dosyć, musi myśleć o swoim zdrowiu itp. W ogóle się nie odzywałem, znam kobiety, wiem, że kobieta musi swoje po prostu powiedzieć. Więc siedzę, słucham, kiwam głową potakująco ze zrozumieniem i milczę. Trwa to pewnie 20-30 minut. A 6 stycznia na Wigilię prawosławną byłem w Białymstoku, u prawosławnych, chyba jako pierwszy premier na ich uroczystościach wigilijnych (...) Podarowali mi śliczną ikonkę, którą trzymałem za swoim fotelem. Pamiętam, że ta ikona wywołała na premier Gilowskiej wielkie wrażenie, bardzo jej się podobała, ciągle na nią zerkała, wracała, żeby popatrzeć. Więc w trakcie użalania się Zyty Gilowskiej nad swoim losem wstałem, wziąłem tę ikonę i mówię: „Zyta, tobie to się podobało, prawda?”, „No tak, bardzo”. „No to przyjmij to ode mnie. Podoba ci się prawda?”, „ No bardzo mi się podoba”, „No to jest twoja”, „Poważnie? No to bardzo ci dziękuję, no jesteś super, no to fajnie, no to ja już lecę, pa”.

Dymisji oczywiście nie było.