Zamiast batalii w sądzie wizyta w urzędzie. PSL blokuje łatwiejszy rozwód, zasłania się "wartościami"

Polacy mieli dostać możliwość rozwiedzenia się bez konieczności składania pozwu do sądu – szybko, sprawnie i bez zbędnych formalności. Gdy wszystko wskazywało na legislacyjny przełom, w gabinetach pojawił się zdecydowany opór. Ministerstwo Obrony Narodowej oraz inne ministerstwa podległe PSL wyrażają sprzeciw wobec propozycji wprowadzenia przepisów, które pozwalałyby na łatwiejsze przeprowadzanie rozwodów w urzędach stanu cywilnego. Zmiana przestała być tylko tematem prawnym, a stała się sprawą ideologiczną.
Rozwód w urzędzie cywilnym. Zmiany, na które czekały tysiące par w Polsce
Pierwsze zapowiedzi „administracyjnego rozstania” elektryzowały opinię publiczną już zimą. Według projektu małżonkowie bez wspólnych małoletnich dzieci gotowi podpisać zgodę na rozstanie, mogliby udać się bezpośrednio do urzędu stanu cywilnego, zamiast czekać miesiącami na wyznaczenie terminu w sądzie okręgowym. Zamiast formalnej batalii – jedna wizyta, opłata w wysokości 620 zł i – pozornie – koniec sprawy.
Autorzy reformy podkreślali, że kolejki w sądach rodzinnych wydłużają się co roku, a każde uproszczenie procedur oznacza niższe koszty dla państwa i mniej stresu dla zainteresowanych. Zwolennicy wskazywali także na pozytywny wpływ na gospodarkę: sprawniejsze rozstania to szybsze uregulowanie kwestii majątkowych, a tym samym mniejsze ryzyko paraliżu finansowego małych firm prowadzonych przez współmałżonków.
Projekt – pozostający początkowo w kompetencjach Ministerstwa Sprawiedliwości – zebrał w konsultacjach społecznych rekordową liczbę pozytywnych opinii od fundacji wspierających ofiary przemocy i organizacji prawniczych. Na horyzoncie pojawiła się jednak pierwsza chmura: sceptycy ostrzegali, że zbyt łatwe rozstania mogą prowadzić do „rozchwiania instytucji małżeństwa”, a w dłuższej perspektywie – do spadku dzietności.


Łatwiejsze rozwody w sferze marzeń. Dlaczego kompromis okazał się tak trudny?
Gdy dokument trafił do uzgodnień międzyresortowych, pojawiły się liczne poprawki techniczne, lecz prawdziwe spory rozgorzały dopiero przy ocenie wpływu na polską demografię. Z jednej strony szalały statystyki: w 2024 r. sądy orzekły niemal 63 tys. rozwodów, a średni czas oczekiwania na wyrok w większych miastach przekroczył dziewięć miesięcy. Z drugiej – dane GUS ujawniające niepokojący spadek liczby urodzeń do niewidzianych od dekad poziomów.
Czytaj więcej: Coś niepokojącego dzieje się w Polsce. Wyliczenia GUS źle wróżą na przyszłość
Resort odpowiedzialny za politykę rodzinną argumentował, że „upraszczanie rozwodów bez jednoczesnego wzmacniania zachęt do zakładania rodzin może przyspieszyć niekorzystne trendy”. Przeciwnicy tej tezy zwracali uwagę na statystyki państw zachodnich: liberalne procedury nie zawsze oznaczają wzrost liczby rozwodów, a często jedynie szybsze domknięcie spraw już przesądzonych.
Napięcie rosło. Projekt zakładał, iż ostateczną decyzję o rozstaniu małżonkowie mieliby podejmować po minimum trzymiesięcznym okresie „refleksji”, wzorowanym na praktykach holenderskich i hiszpańskich. Jednak w trakcie narad zaproponowano wydłużenie terminu do pół roku. Dla autorów reformy – przeszkoda nie do przyjęcia, dla sceptyków – zbyt krótka furtka, by zapobiegać pochopnym decyzjom.
Impas wydawał się nieunikniony. Kulisy patowej sytuacji ujrzały światło dzienne 17 czerwca, gdy do opinii publicznej trafiła treść stanowiska Ministerstwa Obrony Narodowej, kierowanego przez wicepremiera Władysława Kosiniaka-Kamysza (PSL).
PSL mówi „nie”: MON i resorty ludowców blokują łatwiejszy rozwód
W ocenie MON, skutkiem proponowanych zmian będzie jeszcze wyższa liczba rozwodów, w szczególności małżeństw bez dzieci, a także rezygnacja z posiadania potomstwa w pierwszych latach związku, co w konsekwencji wpłynie negatywnie na demografię kraju - podkreślono w piśmie skierowanym do zespołu międzyresortowego.
W ślad za MON identyczne uwagi złożyły dwa inne resorty zarządzane przez ludowców, w tym Ministerstwo Rolnictwa, którego szef Czesław Siekierski podkreślił w uzasadnieniu, że „małżeństwo jest kluczowe dla wychowywania dzieci i przekazywania wartości”. Według PSL administracyjny rozwód pozbawiłby związek cechy trwałości i „uczynił małżeństwo instytucją fasadową”.
Sprzeciw ludowców zaskoczył pozostałych koalicjantów, ponieważ PSL wcześniej postulował uproszczenie procedur biurokratycznych w niemal wszystkich dziedzinach życia. Tym razem jednak wicepremier Kosiniak‑Kamysz, w życiu prywatnym rozwodnik, stanął na stanowisku, że „łatwość rozwiązania małżeństwa może zniechęcać młode pary do zakładania rodzin”, a to bezpośrednio uderza w cele demograficzne rządu.

Rządowe źródła przyznają, że bez zgody ludowców projekt nie ma politycznej większości, a jego inicjatorzy szukają teraz ratunku w poprawkach. Rozważane są m.in.:
- podniesienie minimalnego stażu małżeństwa uprawniającego do rozwodu w USC,
- obowiązkowe mediacje rodzinne,
- oraz mechanizm „drugiej myśli” – dodatkowe 30 dni na zmianę decyzji, nawet po złożeniu wniosku.
Rozwody po polsku. Czy instytucja małżeństwa faktycznie jest zagrożona?
Eksperci prawa rodzinnego przestrzegają, że kolejne warstwy formalności mogą zamienić szybkie rozwiązanie w kolejną procedurę przewlekłą, z którą właśnie starano się walczyć.
Zamiast poprawić dostęp do wymiaru sprawiedliwości, dokładamy kolejne stopnie drabiny – komentuje dr Anna Łukasik z Uniwersytetu Warszawskiego.
Tymczasem statystyki pozostają nieubłagane. W 2024 r. liczba zawartych małżeństw spadła do 139 tys., a współczynnik dzietności osiągnął rekordowo niskie 1,16. Demografowie biją na alarm, lecz nie ma zgody, czy większym zagrożeniem jest dewaluacja instytucji małżeństwa, czy raczej długotrwałe spory rozwodowe, które zniechęcają pary do formalizowania związku.
Co dalej? Jeśli PSL nie zmieni stanowiska, projekt może utknąć na etapie konsultacji na wiele miesięcy. Oznacza to, że tysiące par wciąż będzie musiało czekać na rozwód w sądzie, często w innym mieście i za wyższą opłatą. Dla rządu to poważny wizerunkowy test, który pokaże, czy ważniejsze okaże się wsparcie dla rodzin w kryzysie, czy ochrona tradycyjnego modelu małżeństwa.





































