Kolejna odsłona popularnego programu, można oszczędzić na prądzie. Skorzystają ci Polacy
Program „Mój Prąd” wraca w nowej odsłonie i ma stać się największym wsparciem dla domowej energetyki w Polsce. Ministerstwo zapowiada „rewolucję” — ale jednocześnie ostrzega, że tym razem będą grać inaczej niż wcześniej.
„Mój Prąd” – program, który zmienił polską energetykę. Co działało, co trzeba poprawić?
Program „Mój Prąd” w ciągu ostatnich lat stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych projektów wspierających domową fotowoltaikę. Jego wcześniejsze edycje wywołały ogromne zainteresowanie — Polacy ustawiali się online w kolejce po dofinansowania, a liczba wniosków rosła szybciej, niż rząd był w stanie przetwarzać. Panele na dachach stały się symbolem zmieniającego się rynku energii, a tysiące gospodarstw domowych przeszło na nowoczesne i bardziej ekologiczne rozwiązania. Sam program, choć niepozorny w założeniach, urósł do rangi narodowego trendu: redukcja rachunków, niezależność energetyczna i poczucie, że każda rodzina może produkować własny prąd.
Jednocześnie wraz z popularnością pojawiły się pierwsze problemy. W poprzedniej edycji — 6.0 — nabór ruszył tak dynamicznie, że instytucje odpowiedzialne za analizę wniosków zaczęły się dusić pod ich ciężarem. Liczba zgłoszeń przekroczyła 124 tysiące, co doprowadziło do zatorów administracyjnych. Budżet programu musiał być podnoszony kilka razy: najpierw 400 mln zł, potem 1,25 mld zł, ostatecznie 1,85 mld zł. Mimo to wiele osób czekało tygodniami na jakąkolwiek informację. Na to wszystko nałożyły się zmiany systemu rozliczeń — tzw. net-billing wprowadził dodatkowe zamieszanie wśród prosumentów, którzy nie zawsze wiedzieli, jak interpretować swoje nowe zasady produkcji i zużycia energii.
Ministerstwo Klimatu i Środowiska dziś otwarcie przyznaje: poprzednia edycja programu była potrzebna, ale nie idealna. „Nie chcemy znów popełnić tego błędu” — podkreśla minister, zapowiadając bardziej uporządkowaną i przewidywalną odsłonę. Nowa wersja „Mój Prąd” ma być nie tylko kolejną edycją dotacji, ale fundamentem przyszłej transformacji energetycznej w domach Polaków, która obejmie nie tylko panele, ale pełne systemy magazynowania energii i ciepła.

Nadchodzi nowa edycja programu. Co się zmieni? Kto skorzysta?
Wbrew oczekiwaniom wielu osób program nie zostanie uruchomiony „od ręki”. Ministerstwo tłumaczy, że dopiero po pełnym rozliczeniu edycji 6.0 możliwe będzie ustalenie ostatecznego budżetu i zakresu nowego naboru. To ukłon w stronę przejrzystości i próba uniknięcia chaosu, który towarzyszył poprzedniemu startowi. Jednak kluczowe założenia są już znane — i dla wielu Polaków mogą oznaczać realną zmianę.
Nowy „Mój Prąd” skupi się przede wszystkim na magazynach energii elektrycznej i magazynach ciepła. Nie chodzi już tylko o montaż paneli fotowoltaicznych, ale o stworzenie w domach systemów, które pozwolą wykorzystywać wyprodukowaną energię bardziej efektywnie. W praktyce oznacza to: mniej oddawania prądu do sieci, więcej przechowywania go „na później”, zwłaszcza w okresach, kiedy fotowoltaika pracuje słabiej. Magazyny energii — dotąd bardzo drogie i mało popularne — dzięki dotacjom mogą stać się standardem w nowoczesnych domach.
Kto skorzysta?
Przede wszystkim prosumenci, którzy:
- mają już instalację fotowoltaiczną lub planują ją postawić;
- rozliczają się w systemie net-billing;
- chcą zwiększyć autokonsumpcję energii;
- planują zakup magazynu, pompy ciepła lub innego urządzenia stabilizującego zużycie.
Co ważne — to nie będzie program wyłącznie dla nowych instalacji. Rząd chce wspierać również modernizację istniejących systemów, co jest dobrą wiadomością dla tych, którzy z fotowoltaiki korzystają od lat. Nowością jest również zapowiedź „jasnych instrukcji” i uproszczonych procedur — coś, czego brakowało w poprzednich edycjach, a co może zachęcić nowych uczestników.
Start naboru zostanie ogłoszony w najbliższym czasie, a zainteresowanych może być nawet więcej niż rok temu. Wnioski trzeba będzie składać tak szybko, jak to możliwe — programy tego typu w Polsce wyczerpują limity błyskawicznie.
Szanse, ryzyka i przyszłość prosumentów. Jakie będą realne skutki programu?
Na pierwszy rzut oka nowa edycja „Mój Prąd” wygląda jak ogromna szansa — i faktycznie, dla wielu rodzin może oznaczać niższe rachunki i większą niezależność od zewnętrznych dostawców energii. Magazyny energii umożliwiają korzystanie z prądu także wtedy, gdy produkcja paneli spada, np. wieczorami i zimą. Oznacza to, że dom może funkcjonować bardziej samowystarczalnie, a sieć energetyczna jest mniej obciążona. W połączeniu z magazynami ciepła i pompami ciepła powstaje system, który realnie wpływa na jakość życia i wydatki gospodarstwa domowego.
Jednak druga strona medalu również istnieje. Eksperci ostrzegają, że magazyny energii to nadal koszt rzędu kilkunastu, a czasem kilkudziesięciu tysięcy złotych — co oznacza, że nawet z dotacją inwestycja będzie wymagająca. Kolejnym wyzwaniem jest technika: nie każdy dom, instalacja czy instalator są gotowi na tak zaawansowane systemy. Do tego dochodzi fakt, że nowy program będzie koncentrować się na efektywności i rozliczeniach, co dla części prosumentów może oznaczać konieczność przebudowy istniejących rozwiązań.
Długofalowo program może wpłynąć nie tylko na portfele, ale i rynek. Jeśli magazyny energii staną się popularne, producenci będą obniżać ceny, a technologia stanie się bardziej dostępna. Może to doprowadzić do prawdziwej zmiany energetycznej w Polsce — takiej, w której każdy dom jest małą elektrownią.
Jedno jest pewne — nowy „Mój Prąd” będzie programem, który obserwować będzie cała branża. A dla Polaków może okazać się początkiem ery, w której rachunki za prąd przestaną straszyć, a domy staną się bardziej ekologiczne, inteligentne i niezależne niż kiedykolwiek wcześniej.
