Wybory prezydenckie w USA już we wtorek. Ostatnie sondaże dają wyraźną przewagę jednemu kandydatowi
Wybory w USA. Kto ma lepsze sondaże?
Już we wtorek odbędą się wybory prezydenckie w USA. Polacy najpewniej w środę wczesnym rankiem dowiedzą się czy Donald Trump pozostanie gospodarzem Białego Domu, czy też może po czterech latach wróci do niego Joe Biden, który sprawował urząd wiceprezydenta za czasów administracji Baracka Obamy.
Wybory prezydenckie w USA od zawsze wywołują emocje na całym świecie i niejednokrotnie ich wyniki okazywały się ogromną niespodzianką, także dla wytrawnych komentatorów politycznych. Myśląc o wyborach w Stanach Zjednoczonych trzeba mieć na uwadze, że tamtejszy system wyborczy jest dość skomplikowany, gdyż nie działa znana chociażby w Polsce zasada, że wygrywa ten, kto otrzyma w całym kraju najwięcej głosów. Gdyby tak było dziś o reelekcję walczyłaby Hilary Clinton, a 20 lat temu prezydenturę obejmowałby nie George W. Bush junior a zastępca Billa Clintona Al Gore.
Dla kandydatów na prezydenta USA kluczowe są głosy elektorskie. Kandydat, który zdobędzie ponad 270 głosów, będzie mógł być pewny wygranej. Wyjaśnijmy, że kandydaci walczą o głosy elektorskie w każdym ze stanów. Zdobywają je, jeśli w danym stanie uzyskają większą liczbę głosów.
Kluczowe są tu dwie kwestie. Po pierwsze każdy stan ma inną liczbę głosów elektorskich, zależne są one od liczby mieszkańców danego stanu. Przykładowo licząca 40 mln osób Kalifornia ma ich 55, zaś Idaho, gdzie mieszka ponad 1,5 mln osób, zaledwie cztery. Po drugie, w wyborach obowiązuje zasada „Zwycięzca bierze wszystko”, co w praktyce oznacza, że jeśli kandydat zwycięży we wspomnianej Kalifornii choćby jednym głosem, wówczas zgarnia 55 głosów elektorskich, podczas gdy jego rywal – zero.
1. Widok grobu Kory jest zwyczajnie przykry. Ujawniamy najnowsze zdjęcia jej miejsca pochówku2. W samym środku protestów TK robi kolejny krok ws. wyroku dot. aborcji. Czy myślano, że nikt nie zauważy?3. Nauczyciele masowo lądują na L4. Od początku roku szkolnego aż 430 tys. zwolnień
Kluczowe tzw. swing states
Oznacza to, że kluczowe są większe stany (z całym szacunkiem dla tych mniejszych), gdzie jest dużo głosów elektorskich do przejęcia. Część z nich jak zauważa Polska Agencja Prasowa od lat mają konkretne preferencje polityczne. Przykładowo Nowy Jork zawsze głosuje na kandydata Partii Demokratycznej, zaś Karolina Południowa na kandydata Republikanów. Kluczowa jest zatem walka o stany wahające się (tzw. swing states) do których zaliczane są m.in. Iowa, Pensylwania, Michigan, Karolina Północna, Arizona, czy Floryda, która 20 lat temu spowodowała, że na rozstrzygnięcie wyborów prezydenckich czekano tygodniami.
Floryda, jak przypomina PAP zamknie swoje lokale wyborcze jako pierwsza (ok. 1.30 czasu polskiego). Z uśrednionych sondaży RealClearPolitics wynika, że przewagę w tym stanie ma Joe Biden. Ale jest ona dość nieznaczna, bo wynosi niespełna 1,5 pkt proc. Dodajmy, że na Florydzie do zgarnięcia jest 29 głosów.
Jak zauważa Agencja, decydujące dla finalnego wyniku wtorkowych wyborów mogą okazać się wyniki ze stanów tzw. Pasa Rdzy, przemysłowego obszaru w okolicy Wielkich Jezior, który przez lata uchodził za bastion Partii Demokratycznej. Tymczasem w ostatnich wyborach ku osłupieniu komentatorów Donald Trump pokonał Hilary Clinton w Pensylwanii, Michigan oraz Wisconsin, zdobywając łącznie 46 głosów elektorskich. Jak będzie tym razem? Przedwyborcze sondaże wskazują, że w każdym z wymienionych stanów obecny kandydat Demokratów zachowuje bezpieczną przewagę na obecnym gospodarzem Białego Domu, wynoszącą od 4 (Pensylwania) do nawet 8 pkt proc. (Michigan).
O tym kto ostatecznie okaże sie zwycięzcą amerykańskich wyborach jak już wspomniano dowiemy się najwcześniej w środowy poranek. Jeśli sondaże potwierdzą się i Donald Trump przegra, będzie to pierwsza od 28 lat porażka w wyborach prezydenckich urzędującego prezydenta. Przypomnijmy, że w 1992 roku ubiegający się o reelekcję George H.W. Bush przegrał z gubernatorem stanu Arkansas Billem Clintonem. Co ciekawe, jeśli wygra Biden, to będzie pierwszym od czasów Busha wiceprezydentem, któremu udało się sięgnąć po prezydenturę, choć w wypadku zmarłego dwa lata temu polityka awans ten nastąpił w sposób bezpośredni (Bush wygrał wybory w 1988 roku po 8 latach wiceprezydentury w administracji Ronalda Reagana).