Niemcy nie chcą pracować z Gerhardem Schröderem. Przypominamy kulisy jego "romansu" z Gazpromem
Gerhard Schröder stracił wszystkich współpracowników w swoim biurze politycznym. Liczący cztery osoby personel byłego kanclerza zwolnił się z powodu utrzymywania przez Schrödera relacji z Rosjanami, pomimo ich inwazji na Ukrainę. "Romans" niemieckiego polityka z Gazpromem trwa już bardzo długo, przypominamy jego historię.
Niemieckie serwisy "The Pioneer" i "Die Welt" potwierdziły informację o utracie personelu biura przez Gerharda Schrödera. Powodem stało się niezaprzestanie współpracy z Rosjanami, nawet po potępieniu przez Bundestag rosyjskiej inwazji na Ukrainę.
Schröder pracuje z rosyjskimi firmami
Działalność Gerharda Schrödera od lat budzi kontrowersję, nie tylko w Niemczech, ale w całej Europie. Były kanclerz Niemiec współpracuje z rosyjskimi koncernami Gazprom i Rosnieft.
Schröder był już wzywany przez lidera swojej partii SPD Larsa Klingbeila do zaprzestania współpracy z rosyjskimi firmami z powodu ataku Putina na Ukrainę. Mimo tego nie przerwał jej.
Biuro polityczne Gerharda Schrödera kosztuje budżet Niemiec 407 tys. euro rocznie. Jako były kanclerz ma zapewnione jego finansowanie ze środków państwowych - przypomina money.pl. Sam Schröder, gdy jeszcze udzielał wywiadów, zapewniał, że od Gazpromu pobiera jedynie 250 tys. euro rocznie.
Spotkanie Putin - Schröder tuż przed końcem kadencji
W celu zrozumienia całego związku byłego kanclerza Niemiec z Gazpromem należy cofnąć się aż do roku 2005, kiedy to zdecydował się los Gazociągu Północnego, czyli Nord Stream.
Gerhard Schröder przygotowywał się na wybory do Bundestagu (18 września 2005 r.) i absolutnie żadne sondaże nie dawały mu szans na zwycięstwo. Było bardziej niż pewne, że stanowisko kanclerza federalnego nie będzie już przynależało do SPD, a już na pewno nie do Schrödera.
Na 10 dni przed wyborami do Bundestagu w Berlinie zagościł Władimir Putin. W świetle kamer przechadzał się z piastującym jeszcze urząd kanclerza Schröderem. Podczas gdy obaj politycy wspierali swoim majestatem idee budowy gazociągu biegnącego po dnie Bałtyku, w kuluarach w wielkim pośpiechu szefowie Gazpromu i niemieckich gigantów E.ON i BASF podpisywali umowy umożliwiające budowę gazociągu.
"W kwestii umowy strony porozumiały się wcześniej, można było jednak odnieść wrażenie, że podpisano ją w wielkim pośpiechu - by zdążyć przed końcem kadencji Gerharda Schrödera" - piszą rosyjscy dziennikarze Walerij Paniuszkin i Michaił Zygar w książce "Gazrpom, rosyjska broń" [Warszawa 2008, wyd. W.A.B.].
Schröder coraz bardziej osaczony przez opinię publiczną
Gazprom był pewien, że Gerhard Schröder będzie świetną reklamą Nord Stream w Europie i przekona opinię publiczną innych krajów Europy Zachodniej o doskonałej jakości interesów z rosyjskim gigantem gazowym.
Europejscy dziennikarze zaczęli jednak coraz częściej prześwietlać "przyjaźń" pomiędzy byłym już kanclerzem Niemiec a panującym na Kremlu Putinem. Na jaw zaczęły wychodzić niewygodne fakty. Jednym z tych najbardziej szokujących niemiecką opinię publiczną było udzielenie przez rząd SPD pod przewodnictwem Schrödera na miesiąc przed końcem kadencji gwarancji kredytowych dla Gazpromu w KfW Bankengruppe i Deutsche Bank na kwotę 900 mln euro.
Gazprom zyskałby więc finansową tarczę, a za ewentualne niepowodzenie projektu zapłaciliby niemieccy podatnicy - tłumaczą Paniuszkin i Zygar. Schröder zaczął się tłumaczyć, że o takich umowach nie miał pojęcia, a Gazprom publicznie zapewnił, że z "oferty" niemieckiego rządu nie skorzysta.
Później na jaw wyszło jeszcze inne druzgocące fakty, m.in. o powiązaniach Gazpromu z byłą siatką szpiegowską Stasi, czyli służby wywiadowczej byłego NRD.